Moja żona się zna – bo jest fryzjerką! Część druga.

II

„Nadejszła wiekopomna chwiła”, czyli dzień mojej egzekucji, no niech będzie – wizyty.

Jestem spięty, a to nie pomoże, bo gdzieś wyczytałem, że lepiej jest się rozluźnić. Siedzę w poczekalni, a właściwie na korytarzu, który służy za poczekalnię. Jest, o dziwo, dość dużo pacjentów. Myślę sobie, że albo nieświadomie tutaj siedzą, albo nie mają wyboru i przeżywając jakieś straszne katusze, ból ich tu przywiódł. Sam kiedyś leciałem ze łzami w oczach wyrwać bolący ząb, choć dentysty bałem się jak ognia. Jednak opinia moich kolegów, że: on jest stary i już nawet kiepsko widzi, ale od rwania lepszych speców nie ma! przekonała mnie ostatecznie. Poszedłem… biegnąc.

Fakt: prawdopodobnie przedwojenny, ciemno skórzany fotel, zainstalowany na poddaszu starego domu, nie nastrajał zbyt optymistycznie, ale przemogłem się i mówię, no może troszkę podniesionym głosem.

– Rwij pan! Byle szybko!
– Ooo! Widzę, że nocka nieprzespana, oczy podkrążone – co? – ząbek bolał?
Nie! Filmy se ku*wa całą noc oglądałem! A wyrywanie zębów to moje hobby! Jeden na tydzień, tak dla kurażu, jeszcze z osiem mi zostało, a później to przerzucę się na coś innego, może będę sobie gnaty łamał?!! Albo rwał włosy z głowy?!! – tak chciałem mu powiedzieć, ale wrodzona powściągliwość w wyrażaniu emocji wygrała, a poza tym bałem się, ze może dokonać zemsty wyrywając zdrowy ząb lub wstrzykując zamiast środka znieczulającego samą wodę. Takie rzeczy ponoć, miały miejsce.
– Ja panu znieczulenie oczywiście dam, ale ono i tak niewiele pomoże, bo to zgorzel jest – to mnie pocieszył, ale zdesperowany byłem na tyle, że nie spasowałem.

Dostałem zastrzyk, bolał jak cholera, po którym wiekowy dentysta senior, nastawił „odmierzacz czasu” w kształcie jajka, i zapalił sobie w gabinecie papieroska… Nie wierzycie? A jednak. To były czasy – papierosek w gabinecie i to przy pacjencie. A teraz? Palacze przeganiani są, niczym trędowaci. Zapal sobie fajkę na przystanku albo na peronie… długo nie popalisz, a za kilka lat to cię i nawet zlinczują:
– Ludzie! Patrzcie na niego! Zapalił papierosa! O, tam, tam stoi! A dym leci na małe dzieci!
– Jak on mógł?! Przecież dym zabije te małe, niewinne istoty!
– Zlinczować go! Zlinczować!

I będzie po tobie. Krzepcy i wydolni faceci, młode karmiące oraz stare babcie z parasolkami dorwą cię, po krótkim pościgu, w parku i wkomponują w rabat. Teraz na całe szczęście jeszcze tak nie jest, za wyjątkiem peronu. Tam, delektując się dymkiem w „miejscu do tego nie wyznaczonym”, ani się obejrzysz, a zobaczysz, koło siebie dwóch, nieogolonych oprychów, w przydużych, zmechaconych uniformach, koloru nijakiego. Tak, to oni – Straż Ochrony Kolei. Pierwsze twoje skojarzenie z nimi, będzie oscylowało gdzieś w rejonach zakładu karnego. Trafiłeś w dziesiątkę – mieli do wyboru „czapę” (to ci najstarsi) dożywocie albo dożywotnią pracę w szeregach SOK. Wybrali szeregi SOK i teraz swoimi facjatami sieją postrach i spustoszenie na dworcach PKP uszczuplając, i tak uszczuplające się, dochody kolei. Podejdą, a ty będziesz myślał, że już gorzej być nie może, dopóki nie otworzą ust. Ochrypłe, szorstkie głosy, brązowe, niekompletne zębiska zmrożą ci skórę na karku i kiedy dowiesz się, że chcą tylko pięćdziesiąt złotych mandatu, za palenie w miejscu do tego nie wyznaczonym, kamień spadnie ci z serca i poczujesz się jakbyś dostał drugie życie.

Ale, ale bo odbiegłem od tematu.

A więc: pan doktor, dentysta – senior, paląc papierosa, w gabinecie i rozmawiając ze mną, leżącym na przedwojennej, dentystycznej „kozetce”, wykonanej z przedwojennej licowej skóry, umilał mi oczekiwanie na zadziałanie środka przeciwbólowego, który i tak miał nie zadziałać, aż zadzwonił na parterze telefon. Pan doktor spetował i poszedł na dół. Rozmawiał zapewne z przyjacielem, bo rozmawiał długo i serdecznie. Podczas jego rozmowy jajko – budzik głośno terkocząc, oznajmił, że nadszedł moment do wyrwania zęba. Niestety pan doktor, pochłonięty rozmową, tego nie usłyszał. Zacząłem się denerwować, że znieczulenie przestanie działać i po kilku minutach, przekręciłem jajko – budzik na najkrótszy, możliwy czas – zadzwonił powtórnie. Niestety tego dzwonka pan doktor, również nie usłyszał. Wciąż rozmawiał i rozmawiał, a ze strzępków słów wywnioskowałem, że umawiał się na jakieś polowanie. Sam jestem wędkarzem i wiem, że o rybach można rozmawiać bez końca, z polowaniem było, tak pomyślałem, podobnie, więc postanowiłem działać bardziej zdecydowanie. Nastawiłem jajko – budzik po raz trzeci. Tym razem zszedłem z przedwojennego fotela, wykonanego z przedwojennej licowej skóry i opuszczając gabinet podążyłem na schody, schodząc do ich połowy. W jednej ręce dzierżyłem ten nieszczęsny „jajko – budzik” i kiedy zadzwonił, wyciągnąłem rękę w stronę, skąd dobiegał głos, aby dźwięk był bardziej słyszalny. Głos na chwilę ucichł, po czym oznajmił rozmówcy, że musi kończyć, bo pacjent czeka na resekcję. Pobiegłem szybko po schodach do gabinetu, sadowiąc się wygodnie na retro fotelu. Po chwili wszedł dentysta paląc drugiego papieroska.

– Przepraszam pana, ale z kolegą leśniczym rozmawiałem – powiedział. – No to co, rwiemy! – i spetował.
– A to znieczulenie to jeszcze działa, bo już troszkę tutaj siedzę? – spytałem lekko zaniepokojony.
– Przecież dopiero co budzik zadzwonił, a to znaczy, że powinno działać, o ile w ogóle zadziała – odpowiedział. – Poza tym sprawdzimy.
Po czy wziął do ręki jakiś szpikulec i dźgnął mnie nim w dziąsło.
– I co bolało? Czuł pan coś?

Nic nie czułem, to też grzecznie odpowiedziałem, że nic nie czułem… no właściwie to poczułem dźgnięcie, ale żeby bólu jakiegoś, to nie. O trzykrotnym nastawianiu „jajko – budzika”, wychodzeniu z gabinetu i schodzeniu po schodach, nie wspominałem. Po co gościa, przed tak poważnym zabiegiem, denerwować, a dźgnięcie szpikulcem upewniło mnie, że znieczulenie wciąż działa.
Kiedy wziął w dłonie cęgi, ciary przeszły mnie po plecach. Wyglądały imponująco i były chyba równie wiekowe jak fotel. Nawet zdało mi się, że zauważyłem na nich odciski, po zaciskanych w bólu zębach moich poprzedników.

– Przedwojenna stal! – powiedział unosząc je wysoko – Niech pan zobaczy, tyle lat i wciąż działają. Teraz już takich nie robią!

Przez myśl przeleciało mi, że może teraz robią już lepsze, mniej bolesne, o ile cęgi mogą w ogóle być mniej bolesne, ale zapewnienia kolegów, że: od rwania lepszych speców nie ma! utwierdzały mnie w słuszności mojego wyboru.

Zaczęło się rwanie. Natarł na mnie pewnie i z wielką siłą. Cęgami, co to teraz już takich nie robią, chwycił za bolący ząb i począł go „obluzowywać”, czyli przekręcać, w te i we wte, drugą ręką przytrzymując głowę. Zaczęło się coś łamać, trzaskać i chrzęścić. Przypomniałem sobie grilla u kolegi, w zeszłym tygodniu, jak rzucił swojemu haskiemu kości od kurczaka – dźwięk miażdżenia był podobny. Niestety znieczulenie, znieczuliło wszystko oprócz zęba i zacząłem wyć z bólu, jak haski kumpla do księżyca.

– Co boli pana?! Niemożliwe! – dentysta senior zapewne w wirze walki zapomniał, że rwie zęba ze zgorzelem i naparł jeszcze mocniej, jedną ręką ciągnąc go cęgami do siebie, a drugą odciągając moją głowę. – Jeszcze chwilka! Niech pan wytrzyma!
Nie wytrzymywałem i wciąż wyłem głośniej i głośniej. Nacisk ręki był tak potężny, że skóra zmarszczyła mi się i „zjechała” z czoła na oczy. Za chwilę coś pęknie – pomyślałem sobie – albo ręką wbije mi płat czołowy w mózg, albo puści ząb.

Puścił ząb! A dentystę seniora rzuciło do tyłu, z tymi cęgami, co to teraz już takich nie robią, że aż prawie spadł ze stołka.
– Ale się trzymał! Widział pan?!

Co miałem odpowiedzieć? Że wcale nie zauważyłem, jak dentysta felczer, z przedwojennym dyplomem i poniemieckimi narzędziami, miażdżąc mi ręką czoło, dokonał resekcji zęba na żywca? Jak cyrulik w średniowieczu?! Było po wszystkim i to było najważniejsze. Językiem niechcący wjechałem w wielką, jak lej po bombie wyrwę… i coś wymacałem!

– Ale tam coś zostało! – nie omieszkałem poskarżyć. – Jakiś kawałek zęba, czy co?!!
– Nie… tam nic nie ma – spojrzał i zdezynfekował jakimś proszkiem, żeby szybciej się zagoiło. – Nie jeździć językiem po ranie, nie wysysać i nie pić dzisiaj alkoholu, żeby zakrzep powstał.
Opuszczając gabinet dentysty seniora, oddzielony od poczekalni jedynie szaroburą zasłonką, zauważyłem następną klientkę. Była blada i miała wielkie oczy. Moje jęki musiały ją przerazić, a przedwojenne cęgi co to teraz już takich nie robią, czekały na nią już w pełnej gotowości. Był wieczór, zamiast do domu dotarłem do piwiarni, gdzie sącząc browarka wydłubałem sobie językiem, z wielkiej, jak lej po bombie, dziury po zębie, pozostały jego kawałek.

Pół roku później, kolegę, który mi go polecił, zaczął boleć ząb. Przyszedł do mnie zestrachany z opuchniętym polikiem i mówi.
– Kurde, ale mnie ząb napierd*la! Całą noc nie spałem. Dwa lata temu już do usunięcia był, ale jakoś nie bolał, a teraz?! Szkoda gadać. Powiedz mi lepiej jak ten dentysta zęby rwie, co to ci go poleciłem?
– Wal do niego jak w dym! Od rwania lepszych speców nie ma!

Ale, ale, bo znowu odbiegłem od tematu, a więc; czekam sobie w poczekalni, no niech będzie, że na korytarzu, który pełni funkcję poczekalni. Ludziska siedzą, sami wiekowi faceci i wciąż dochodzą nowi. Nie wiem, czy człapią tak z powodu jakiś problemów w portkach, czy ze starości? Wolę nie myśleć, co im się tam porobiło?

Moja żona się zna – bo jest fryzjerką! Część trzecia.

6 komentarzy do “Moja żona się zna – bo jest fryzjerką! Część druga.

  1. Pingback: Moja żona się zna - bo jest fryzjerką! cz.1 - Co nowego na Berbeli

  2. gość

    „- Wal do niego jak w dym! Od rwania lepszych speców nie ma!”

    Fajnie jest się pochichrać czytając te opowiadania 😀

    Odpowiedz
  3. Pingback: Moja żona się zna - bo jest fryzjerką! Część pierwsza. - Co nowego na berbeli...

  4. Pingback: Moja żona się zna - bo jest fryzjerką! - Co nowego na berbeli...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *