Archiwum kategorii: Polskie Koleje Polarne

Polskie Koleje Polarne cz. VII

Dzisiaj nie ryzykowałem podróżą pociągiem o 13.55, czyli o 14.02 wczoraj, a dzisiaj już widniejącym na tablicy, z godziną odjazdu 14.00! Dzisiaj jadę pospiesznym, którym wolno mi jechać, ale za dopłatą, którą wolno mi zrobić, której jednak mimo szczerych chęci nie zrobiłem.

Ustawiłem się w kolejce do kasy biletowej z zamiarem kupna dopłaty. Pociąg jeszcze nie widniał z adnotacją „opóźniony”, jednak na peronie, na który pobiegłem, nie było go. Ustawię się w kolejce, a jak go zapowiedzą to zdążę dobiec – taka była moja strategia. Ustawiłem się i kiedy byłem już dość blisko kasy, na tablicy pojawił się napis, że jest opóźniony pięć minut. Kiedy do odjazdu była minuta, a do okienka tylko dwie osoby przede mną, nie wytrzymałem i pobiegłem. Bałem się, że ruszy beze mnie i wolałem zaryzykować jazdę bez biletu. Okazało się, że moje obawy były zupełnie niepotrzebne, bo pociągu na nim w ogóle nie było. Zdecydowałem, że wrócę po dopłatę, ale na dworzec zachodni, z którego jest bliżej na mój peron.

Ustawiłem się na powrót w kolejce i przezornie co minutę biegłem na peron piąty, zorientować się w sprawie pociągu. Udało mi się w końcu dojść do kasy. Poprosiłem panią o dopłatę, podając bilet. Pani zaczęła coś stukać w klawiaturę, po czym zapytała – A dlaczego ulgowy? – odpowiedziałem, że nic mi o tym nie wiadomo i że nie wypowiedziałem słowa „ulgowy”, ani żadnego słowa, zbliżonego fonetycznie do słowa „ulgowy”. Wróciła do stukania, by dalej zapytać – A pan chce miesięczny? – odpowiedziałem, że nie chcę miesięcznego, ani ulgowego, a normalną, nieulgową dopłatę na pociąg pospieszny do biletu miesięcznego na pociągi osobowe. Pani postukała jeszcze chwilkę, po czym powiedziała, że jest ot niemożliwe. Dokonywałem tej operacji już z tysiąc razy i wiedziałem, że „jest to możliwe”, ale głosy z kolejki – Niech pan z nią nie dyskutuje! – ostudziły mój pedagogiczno – edukacyjny zapał, tym bardziej, że usłyszałem z oddali, że coś wjeżdża na stację. Pobiegłem na peron piąty.

Na peronie zrobiło się dziwnie pusto, tak jakby ubyło ludzi. Odjechał – pomyślałem – pani w kasie załatwiła mnie na cacy. Podszedłem do stojącej nieopodal kobiety i spytałem, czy może odjechał z tego peronu jakiś pociąg? Nie – odparła – oni w ogóle źle go „podają”, bo on właściwie odjeżdża o 13.44, a na rozkładzie figuruje 13.36, a wszyscy z niewiadomych powodów poszli na peron trzeci – kontynuowała. Niby była zorientowana, jednak zdała mi się mało wiarygodna. Nie chcąc ryzykować udałem się na „główny”, zobaczyć na najważniejszym wyświetlaczu, wiadomości z pierwszej ręki. Ha! Miałem nosa, bo został on przestawiony na peron trzeci! Czym prędzej tam pobiegłem.

Zastałem tam zdezorientowany tłum. Motał się on w te i wewte, próbując znaleźć nieistniejący pociąg. Pikanterii całej sytuacji dodał wjazd pospiesznego na sąsiadujący peron drugi, relacji Kraków – Szczecin, czyli nasz. Wszyscy udali się na peron drugi, ale pani konduktorka poinformowała nas, że on jedzie do Krakowa, a właściwie niektóre jego wagony. Było kilku chętnych na ten kierunek, a niektórzy poczęli wykrzykiwać, jakby się nawzajem nawołując – To pociąg do Krakowa! Chodźcie tutaj!

Skoro ten był do Krakowa, to mój pewnikiem musi z trzeciego odjechać. Pobiegłem z powrotem na trzeci, by ze zdziwieniem zobaczyć komunikat na wyświetlaczu – w miejscu przeznaczonym na wypisanie ilości minut opóźnienia, widniał napis, że pociąg odjedzie z peronu drugiego! Zostałem z swoim życiu po raz drugi zaskoczony przez polskie koleje… pierwszy raz, gdy spotkałem się pociągiem o przymiotniku „nadzwyczajny”, a drugi właśnie teraz, kiedy doszło, do jedynego w swoim rodzaju przekierowania – pasażerowie, zgodnie z komunikatami, idą na peron trzeci, by tam dowiedzieć się, że odjazd nastąpi z peronu drugiego!

Pobiegłem z powrotem na peron drugi, upewniłem się u konduktorki, która w międzyczasie zmieniła zdanie, że to jednak pociąg do Szczecina, po czym wsiadłem i zająłem miejsce. Nie mając dopłaty, postanowiłem usiąść w ostatnim wagonie, a w razie ewentualnej kontroli, pewnym, nieco znużonym głosem odburknąć „miesięczny”. Gdyby i to nie poskutkowało, chciałem, pełen dezaprobaty, że muszę fatygować się, szukać i wyciągać bilet oraz, że pani konduktorka mi nie wierzy, robić to w taki sposób, żeby dać jej odczuć moje niezadowolenie. Wtedy będąc z tego powodu rozgoryczona, powinna nie zauważyć mojego, małego uchybienia, w postaci biletu miesięcznego tylko, ale na osobowe.

Kiedy byliśmy w połowie drogi, usłyszałem charakterystyczne „bileciki do kontroli”. Pani konduktorka sprawdzała bilety od niechcenia, co rusz dopytując się, a nawet sugerując, czy ktoś już bilet sprawdzany miał. Spoko – pomyślałem – z nią nie będzie problemu. Wtem usłyszałem za sobą głos brzmiący bardzo służbiście – Bilety do kontroli! Aha – atakują drugiej flanki. Wiedziałem, że to ten typ konduktora, co to sprawdza wszystko skrupulatnie, i dokładnie, a najchętniej to by i „osobistą” zrobił. Najgorsze było jednak to, że porównując odległość do mnie, pani konduktor luzak i pana konduktora służbisty, wychodziło, że to on będzie pierwszy. Cholera co robić? – zakotłowało mi się w głowie. Ale na wybawienie, czekać długo nie musiałem!

Kiedy podszedł do siedzącego za mną chłopaka, a ten pokazał mu swój bilet, służbista nie kryjąc zdziwienia odparł – Ten pociąg nigdy do Katowic nie dojedzie, bo jedzie w kierunku przeciwnym. Spowolniło to nieco służbistę. Chłopak miał bardzo zawiedzioną minę, a kiedy podeszła do mnie pani konduktor, powiedziałem do niej – Słyszała pani? Ten chłopak za mną, jedzie do Katowic! – po czym dorzuciłem pewnym, spokojnym głosem. – Miesięczny – wymachując jej przed nosem, moim biletem na osobowe. Skinęła tylko potakująco głową i poszła dalej, do zawiedzionego chłopaka i swojego kolegi, zastanawiać się, co ma ów biedny począć.

Polskie Koleje Polarne cz. VI

Kiedy zziajany dobiegłem na dworzec z zamiarem odjechania osobowym o 13.55, dowiedziałem się, że on już nie odjeżdża o 13.55, a o 14.02. Ale nic to, bo uważam, że trochę ruchu nigdy nie zaszkodzi. O 13.55 odjechał za to inny pociąg w moim kierunku, innej spółki, na który nie mam biletu miesięcznego i wsiąść mi do niego nie wolno. Ech… co tam – pomyślałem sobie przecież to tylko siedem minut. O godzinie 14.02 pociągu jeszcze nie było na peronie, a po pięciu minutach, od zaplanowanej godziny jego odjazdu, poinformowano nas, że jest opóźniony pięć minut. De facto, ten komunikat był już nieaktualny, bo w momencie jego ogłoszenia, już leciała minuta szósta.

Ale komunikaty szły dalej obranym przez siebie torem i analogicznie po dziesięciu minutach, od zaplanowanego odjazdu, poinformowały nas, że zwiększył opóźnienie do dziesięciu minut, później po piętnastu minutach do piętnastu, by na deser poinformować pasażerów o zmianie peronu. Młodzi wespół starymi, kobiety z dziećmi, i my, wiekowo średniacy, ruszyliśmy przed siebie do podziemnego przejścia. Ludzka ciżba poczęła mozolne przegrupowanie na odległy peron, by w trakcie tej „wędrówki ludów” nagle, pod wpływem następnego komunikatu, panicznie i gwałtownie przyspieszyć. Pociąg gotowy do odjazdu!!! – powoduje, że nawet człek chromy i słaby, znajduje w sobie wielkie pokłady, skrywanej energii i „drze zelówy, że aż miło”!

Pędem rzuciliśmy się w kierunku peronu trzeciego, gdzie niestety żadnego pociągu nie zastaliśmy, nie mówiąc o”gotowości do odjazdu”. Za to, na uspokojenie, napis na wyświetlaczu, że opóźniony jest teraz czterdzieści minut. Po czterdziestu minutach, wreszcie podjechał dawno oczekiwany skład. Niektórzy pasażerowie, nie kryli wzruszenia, a w ich oczach malowało się niedowierzanie – „Czy to już?”, „Czy to na pewno ten?”, „Czy naprawdę możemy wsiadać?”. Wsiedliśmy. Było zimno, ale co tam – w drodze ogrzewanie na pewno się załączy.

Jednak w drodze ogrzewanie się nie załączyło, bo przede wszystkim w ogóle nie ruszyliśmy. Kiedy wszyscy zajęli wygodnie miejsca i nadeszła godzina, zaplanowanego, opóźnionego odjazdu, młody konduktor poinformował nas, że pociąg się zepsuł i nigdzie nie odjedzie. Poproszono nas o opuszczenie składu i czekanie na następny. Opuściliśmy przytulne wnętrza, zimnych i przedpotopowych wagonów z demobilu, czekając na peronie. Wtedy właśnie konduktorka z zepsutego pociągu zdradziła nam tajemnicę – Lepiej przejdźcie z powrotem na peron czwarty, bo tam za osiem minut, odjeżdża następny pociąg osobowy – powiedziała troskliwie – ten nie wiadomo o której podstawią?

Udaliśmy się na peron czwarty, a był to peron z którego dopiero co udaliśmy się na peron trzeci* i wybiła w końcu godzina, planowanego odjazdu pociągu, którego jeszcze nie było. Tak po pięciu, dziesięciu minutach głos z megafonu poinformował nas, krótko i już bez żadnych ogródek, że pociąg jest odwołany. Wszyscy jak na komendę rozeszli się, nie wiem czy w poszukiwaniu alternatywnych źródeł powrotu do domu, czy też zimno nakazało im powrót do budynku głównego dworca i kiedy ledwie rozeszliśmy się, komunikat obwieścił, że jednak z peronu czwartego odjedzie pociąg, co to zepsuł się wcześniej na peronie trzecim! Podstawili go i odjechaliśmy! Tak! Pociąg ruszy, nie zepsuł się i nic to, że byłem w domu dobrą godzinę później. Ważne, że dojechałem cały i zdrowy…

P.S. Bardzo martwiłem się, że pobędę w domu krótko, ponieważ musiałem wracać z powrotem, pociągiem o godzinie 17.00, jednak uprzejma pani w okienku, poinformowała mnie, że on dzisiaj nie pojedzie, bo jest odwołany, wobec czego pobyłem w domu dłużej.

* Gwoli wyjaśnienia: peron czwarty i peron trzeci nie sąsiadują ze sobą.

Polskie Koleje Polarne cz. V

 

 

Wracałem pociągiem o 22.55 do domu, jak zwykle zresztą. Jechałem ze znajomymi i dwie stacje przed stacją, gdzie z reguły wysiadamy (bo przecież zdarzało nam się, z różnych przyczyn zajechać dalej) pociąg się zepsuł. Ruszył, nastąpiło „tąpnięcie”, które jako wieloletni dojeżdżający znamy i które śni się nam w najgorszych, nocnych koszmarach i już dalej nie pojechaliśmy. Skomentowałem to krótko – Bana się zjebała – ale dwa rzędy siedzeń dalej, ktoś inny skomentował to inaczej, jednak sens był podobny: „Pociąg się skurwił!”.

Kolega miał mi za złe mówiąc – Wykrakałeś! – bo tak to już jakoś jest, że gdy psuje się pociąg, to winimy wszystkich i ogólnie „okoliczności przyrody niepowtarzalnej” ale nie sprzęt z demobilu, którym zmuszeni jesteśmy dojeżdżać. Maszynista i kierownik pociągu zaczęli biegać nerwowo, próbując coś bezskutecznie zaradzić i kiedy po kilku cyklach „ruszanie, tąpnięcie”, oznajmiono nam, a nosicielem tej złej nowiny, był jakiś losowo wybrany pasażer (widocznie konduktor w obawie przed linczem wyznaczył osobę nie wzbudzającą negatywnych emocji), że „już dalej nie pojedziemy i czekamy na odsiecz”. Automatyczne drzwi otwarły się i nikotyniści, aby ukoić zszargane nerwy, udali się na zewnątrz pociągu, na peron, zapalić. Udał się i kolega, jako osoba paląca, a ja, jako popalający i drugi kolega, jako niepalący w ogóle, zostaliśmy wewnątrz.

Zaczęły się głośne komentarze, telefony po znajomych, wyrywające ich z dopiero co zaczętego snu, aby przyjechali samochodami, a jedna babka odebrała telefon z pretensjami od męża i musiała się gęsto tłumaczyć, że to nie jej wina, że pociąg się zepsuł. I kiedy wespół z kolegą ustaliliśmy, że na powroty do domu, pociągiem o 22.55, trzeba koniecznie mieć przy sobie flaszkę, wbiegł na to nasz palący towarzysz, wypuszczając już w środku ostatniego dymka, a wbiegł z nowiną dobrą – Jesteśmy uratowani! – głośno i radośnie nam oznajmiając. – Spotkałem kolegę! – powiedział i słuchajcie tego. – Spotkałem kolegę z przedszkola! (nie ze studiów, liceum, czy podstawówki, a z przedszkola!) I jego żona jedzie po niego, czyli i po nas samochodem! Czy to nie piękne? – tak, byliśmy uratowani, a inni pasażerowie, co to po nich nikt nie zamierzał przyjeżdżać, zaczęli patrzeć na nas zawistnie. Aby nie kłuć ich w oczy naszym szczęściem, opuściliśmy pociąg i wychodząc na zewnątrz dołączyliśmy do kolegi naszego kolegi z przedszkola.

W czasie tej krótkiej rozmowy, zgodnie we czwórkę, ustaliliśmy, że gdyby każdy z nas posiadał na taką okazję flaszkę, a jeden karty do brydża, to nikt nie musiałby po nas w ogóle przyjeżdżać. Po chwili jednak przyjechała po nas, żona kolegi naszego kolegi z przedszkola. Przyjechała sportowym coupe i gdy nas zobaczyła, skomentowała to krótko – Jak wy się wszyscy tutaj pomieścicie? Mogłam przyjechać czymś większym… – no tak, ale kto to wiedział? Wiecie może jak wygląda tylna kanapka w sportowym coupe? Powiem tylko tak: jest potwornie mała, ciasna i wąska, że i dla dwóch karłów, miejsca jest tam jak na lekarstwo, a nas była trójka, z czego ja ze wzrostem metr osiemdziesiąt sześć, byłem najniższy!

Nie wiem jak to zrobiliśmy, ale jakimś cudem udało nam się upchnąć do środka – my we trzech z tyłu, wpasowani jak plastelina, a mąż pani kierowcy do przodu z podkurczonymi kolanami, w pozycji na fakira. Zapewne w razie jakiejś poważniejszej kraksy, zlalibyśmy się w jedną masę, a policja miałaby problem z ustaleniem liczby ofiar. Dojechaliśmy szczęśliwie, po drodze mijając kilku nocnych pielgrzymów z zepsutego składu, którzy jednak nie wierząc w zapewnienia kolejarzy, o nadciągającej odsieczy, zdecydowali się pójść o północy do domu z buta.

Polskie Koleje Polarne cz.IV

 

 

W zeszłym tygodniu poszedłem na pociąg, na ten o 17.35, bo na ten o 17.00 nie zdążyłem. Po drodze na stację kolejową minąłem dwóch kolesi, taszczących wielki metalowy słup, jeszcze z resztkami fundamentów. Nosiło ich na boki i byli mocno wstawieni, a i słup miał swoją wagę. W jednym rozpoznałem kolegę z dawnych lat. Spenerzył się i teraz łazi po mieście i chleje na potęgę. Chłopcy jednak nie dawali rady z ciężarem i zadyszani, robili sobie co chwila przerwę, żeby odsapnąć. Dodatkowo, ten z przodu dźwigał jeszcze solidny kawałek łańcucha, zakończony hakiem. Ale czego nie robi się dla butelki prostego wina. Nie wiedzieli jednak, że ich trud pójdzie na marne, bo mijając codziennie skup złomu, który mieści się nieopodal stacji, zdążyłem już zaznajomić się z tabliczką informującą, że czynny jest do godziny szesnastej. Nie chcąc, żeby mnie zaczepili, wyprzedziłem ich drugą stroną ulicy, naciągając na głowę kaptur bluzy.

Kiedy doszedłem do dworca, udałem się do kasy, aby znajoma pani w okienku poinformowała mnie jak teraz jeżdżą pociągi. I nie chodziło mi wcale o rozkład jazdy, bo ten kontroluję na bieżąco, a raczej o obecne trendy w spóźnieniach, czy też odjazdu pociągu, na przykład przed czasem. Pani uprzejmie poinformowała mnie, że ten na który przyszedłem, o dziwo, jeździ ostatnio planowo. Siadłem więc na ławkę, oczekując przyjazdu. Po dziesięciu minutach siedzenia w poczekalni, a po pięciu od zaplanowanego odjazdu, ja wciąż siedziałem i czekałem, jednak do moich uszu dobiegł dźwięk, nadjeżdżającego pociągu. Komunikaty, komunikatami ale wolę sprawdzić. Wyszedłem na zewnątrz i zobaczyłem pociąg, który zbliżał się od strony, w którą miałem się udać – niezapowiedziany i nieujęty w rozkładzie. Pomyślałem, że może to ten, którym mam jechać – przyjechał i będzie za chwilę wracał albo podstawiają go, choć jeszcze z niczym podobnym się nie spotkałem. Okazało się, że nie, a szczegółowych informacji udzielił mi kolega, który z niego właśnie wysiadł.

– To ten, który wyjechał o 17.00 – powiedział do mnie – spierdolił się kawałek za pierwszą stacją i tak jedziemy wolno, do tyłu dobre piętnaście minut. Kierownik pociągu powiedział, że ten, którym ty pojedziesz zabierze nas i pojedzie jako osobowy, bo według rozkładu figuruje jako przyspieszony i zatrzymuje się tylko na dwóch stacjach.

– No dobra – odpowiedziałem – tylko, że tego „mojego” jeszcze nie ma. Ale na to odezwał się głos w megafonie, że „nasz” pociąg, jest opóźniony dwadzieścia minut, wobec czego z powrotem udaliśmy się na dworcową poczekalnię. O dziwo, po obiecanych dwudziestu minutach przyjechał. Wsiedliśmy więc, zajmując miejsca naprzeciw dwóch uroczych dziewczyn. Pociąg ruszył, a kolega, jadący pierwszy raz szynobusem był pod wrażeniem ciszy, czystości w nim panujących oraz rozwijanej prędkości. Prędkość jednak, była tak wielka, że szynobus nie zdołał zatrzymać się na pierwszej stacji.

– Mówiłeś coś, że pojedzie jako osobowy, a zdaje się, że maszynista przeoczył jedną stację – spytałem.

– Spoko… tamten do pierwszej stacji dojechał, to w sumie tamci, którzy mieli wysiąść już to zrobili, a ci, co wsiedli, są teraz tutaj z nami – odparł. – Po co miałby się zatrzymywać na stacji gdzie nikt nie wsiądzie i nikt nie wysiądzie? – niby miał rację, ale zbliżając się do drugiej stacji, na której znajomy powinien wysiąść, zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno zostali dobrze poinformowani i nikt nie wyciął im numeru. Takiego kolejowego psikusa. Sytuacja wyjaśniła się po chwili, bo pociąg jednak, ku wielkiemu zdziwieniu podróżnych, którzy chcieli wysiąść, nie zatrzymał się również na stacji następnej. W pociągu zawrzało. Przecież nam obiecali! – krzyczeli podróżni. – Kierownik tamtego pociągu powiedział, że ten pojedzie jako „osobówka”! Co ja mam teraz zrobić? Przecież miałem wysiąść – wtrącił kolega. Na to wszystko kierownik pociągu chwycił za komórę i zadzwonił. Zadzwonił do dyspozytora, by poskarżyć się, że w pociągu go wyzywają i wysuwają pod jego adresem oszczerstwa, a później zapytał co ma robić? Na to podniósł się jeszcze większy larum, że oszczerstwa żadne wysuwane nie były, bo to przecież najprawdziwsza prawda. Niestety dyspozytor nic nie wiedział, o samowolnej dyspozycji tamtego kierownika pociągu, więc pojechaliśmy dalej, jako pociąg przyśpieszony, to znaczy zatrzymujący się na dwóch, z pięciu stacji, do stacji docelowej. Niektórzy podróżni wpadli jednak w taką panikę, że pytali, czy ten pociąg w ogóle zatrzyma się na stacji końcowej! Co bardzo irytowało kierownika pociągu.

Kolega musiał pojechać niestety do stacji następnej i zamówić telefonicznie samochód, który przyjedzie po niego z domu. Na całe szczęście kierownik, czy to ze wstydu, czy też z litości nie wymagał od podróżnych, dodatkowych biletów, za przejechany odcinek, bo przecież ich bilety skończyły się na stacji, którą przejechaliśmy.

Na następnej stacji, zgodnie z planem, pociąg zatrzymał się. Mój kolega wysiadł, a do kierownika pociągu przyczepił się pewien, zagubiony nastolatek. Zapytał, czy nie mógłby skorzystać z komórki kierownika, ponieważ skończyły mu się „minuty na koncie”, miał wysiąść na poprzedniej stacji, a jego mama nic o tym nie wie? Po dostaniu odpowiedzi odmownej „nie takich rzeczy robić nie mogę” usiadł zrezygnowany z boku, prawie ze łzami w oczach i począł zastanawiać się co ma dalej począć. Bardzo to poruszyło dziewczęta, siedzące naprzeciw, a jedna nawet zapytała, czy „nie użyczyć mu tej komórki?”. Na całe szczęście, zadzwoniła zaniepokojona mama i po uzyskaniu wyjaśnień, kazała synowi pojechać do końca, jednak, wciąż wątpiąc, podszedł do kierownika i powtórnie zapytał: „Czy na pewno zatrzymamy się na stacji końcowej?”. Ten, zapewne już nerwowo nie wyrabiając, odwrócił głowę w stronę okna, spojrzał w dal i głęboko zamyślił się.

Zamyśliłem się i ja i począłem zastanawiać, jaki kłopot sprawiłoby zatrzymanie się tego składu, tylko na dwóch dodatkowych stacjach, bo przecież na pierwszej stawać, w zasadzie nie musiał? Myślałem, myślałem i końcu zapytałem kierownika, wyrywając go z otchłani wewnętrznych rozterek – Przepraszam pana. A dlaczego nie możemy zatrzymać się, na tych dwóch dodatkowych stacjach? Robić tak ludzi w konia? Co oni temu winni, że zostali wprowadzeni w błąd? – lekko wystraszył się, po czy odpowiedział.

– Nie mam takiego rozkazu, a poza tym my jesteśmy innym przewoźnikiem.

– No jak to? Co pan gada? Przecież tamten i ten pociąg, to Przewozy Regionalne nieprawdaż?

– Ale my jesteśmy Koleje Lubuskie, a tutaj są Wielkopolskie – tutaj mnie „zastrzelił”.

– To już nie wystarczy ten sam przewoźnik?! Musi być i ta sama rejonizacja?! Kiedyś, jak PKP były jedną firmą, to pamiętam, że jak się osobówka zepsuła, to nawet pospieszny w polu stawał zabierając ludzi. Teraz schodzicie na psy. Podzielcie się jeszcze, ale tak żeby w każdej nowej spółce zostało po trzech prezesów i po jednym konduktorze, maszyniście i mechaniku i wtedy będzie super!

– Ale mnie nie wolno tak samemu stawać na stacjach, jest rozkład i tego muszę się trzymać.

– Rozkład?!! Wy naprawdę wiecie co to jest rozkład??? Przecież ten pociąg w ogóle nie jeździ według rozkładu. Kiedy na niego przychodzę, to zawsze odjeżdża ze dwadzieścia minut później ale broń Panie Boże jakbym przyszedł o te, no niech będzie, piętnaście minut później… to on wtedy odjedzie planowo! Mało tego! On w rozkładzie figuruje 17.28, odjeżdża niby planowo o 17.36, a de facto o 17.55… to jakieś szaleństwo!

– No ale my na te spóźnienia nie mamy żadnego wpływu, są niezależne od nas – próbował się bronić.

– Ooo! To ja wiem, że wy na nie nie macie „zupełnie żadnego wpływu”! One są jak gra w totka – zupełnie przypadkowe i nieprzewidywalne, a pasażer ma posłusznie czekać na stacji, a jak zepsuje się pociąg to w polu, w krzaczorach na następny osobowy, ale koniecznie tej samej spółki i z tego samego regionu!

Rozmowa potoczyłaby się zapewne jeszcze dłużej, ale zaczęliśmy dojeżdżać do stacji przeznaczenia i musiałem szykować się do wyjścia, a jedna trzecia pasażerów na przesiadkę, z powrotem na pociąg osobowy, który zatrzyma się na wszystkich stacjach i odpukać, nie zepsuje.

Polskie Koleje Polarne cz. II

Czyli dramat w trzech aktach.
Akt II

Chyba znalazłem sposób na te wszystkie opóźnienia i związaną z tym katorgę codziennych dojazdów. Zima już mi pasuje! Wpadłem na to zupełnie przypadkowo, gdy ktoś znajomy, widząc jak przedzieram przez zaspy, ulitował się i podwiózł mnie samochodem na stację kolejową, gdzie byłem trzydzieści minut przed planowanym odjazdem swojego pociągu. Tak, tak, idę na stację coś około trzydziestu minut – przerąbane jak w ruskim czołgu. Ale, ale! Wyobraźcie sobie, że zdążyłem na ten pociąg, który miał odjechać czterdzieści minut temu ale był opóźniony. Cud! Po prostu cud!
Od tej chwili wychodziłem już dużo wcześniej, niż zaplanowany odjazd pociągu. Niejako byłem zawsze „między pociągami” i łapałem się na te wcześniejsze – ale opóźnione. Przykładowo; jadąc do pracy o 17:04, byłem na stacji coś około 16:30 i wsiadałem do tego, co niby miał odjechać o 15:52 ale odjeżdżał czterdzieści minut później, a kończąc pracę przed trzynastą, szedłem dużo wcześniej na pociąg o 13:47, łapiąc się na tego, co niby miał odjechać o 12:38, którego z racji częstych opóźnień przestawili na 12:46, a który i tak odjeżdżał po trzynastej. To był sposób i stałem się na powrót szczęśliwym człowiekiem.
Dopóki nie przyszła wiosna, a właściwie to, co mamy teraz, która to zniweczyła cały mój misterny system odjazdów „między – pociągowych”, bo pociągi zrazu zaczęły kursować punktualnie. I stało się tak, że kończąc pracę przed trzynastą, już nie zdążałem na tego o 12:38, co go później przestawili, z racji częstych opóźnień na 12:46, a który wiosną, na powrót zaczął odjeżdżać o 12:38. I to punktualnie! Musiałem wobec tego czekać na tego o 13:47, a ponieważ przed godziną dwudziestą nie „spożywam” i bar „West” nie wchodził w rachubę, obserwowałem życie toczące się na dworcu oraz zamieszkałe tam gołębie. Słowem, de facto, przyjeżdżałem do domu później, co mi nie bardzo pasowało, bo musiałem zdążyć z powrotem na pociąg o 17:04, a na który wychodziłem z przyzwyczajenia o trzydzieści minut za wcześnie, żeby zdążyć na tego o 16:52, ale on też zaczął jeździć punktualnie!
Zacząłem spędzać więcej czasu na dworcach kolejowych niż w domu, a myśl o wspaniałości zimowych dojazdów Polskimi Kolejami Polarnymi przygnębiała mnie okrutnie i zatruwała radość z nadchodzącej wiosny.
Dodam jeszcze, że w zimie zdarzyło się tak, że jeden raz pociąg na mnie poczekał, kiedy ja spokojnie spędzałem sobie czas z przyjaciółmi, w jak dobrze znanym nam barze całodobowym „West”.
Jak zwykle przyszedłem na pociąg o 23:47 i on jak zwykle był opóźniony. Pani przez megafon zapowiedziała, że czeka na skomunikowanie z innym pociągiem, aby ci pasażerowie z tego spóźnionego mogli się przesiąść. W tym momencie otworzyło się okno w sąsiednim wagonie i jakiś zrozpaczony mężczyzna ogłosił wszem i wobec, że, i tu cytuję; „ Na mnie kurwa nigdy nie poczekają!”. Zmusiło nas to do omówienia tej ważkiej kwestii. Udaliśmy się wobec tego do całodobowego baru „West” koło dworca zachodniego, a jeden kolega, akurat wtedy niepijący został w pociągu. Było ze mną dwóch znajomych kibiców Lecha Poznań, którzy wracali właśnie z turnieju Remes Cup z Areny. Zamówiliśmy po jednym jasnym z kija i kiedy zajęliśmy miejsca, aby uraczyć się tym przepysznym napojem oraz omówić problem pana, co to na niego kurwa nigdy nie poczekają zadzwonił kolega z pociągu (ten akurat wtedy niepijący), że wstrzymał pociąg! bo z trzydziestu minut opóźnienia zrobiło się raptem ze dwanaście! i on go wstrzymał żebyśmy zdążyli!
Przelaliśmy ledwo posmakowane piwa z pokali do plastikowych kufli (ble) i biegiem rzuciliśmy się poprzez dworzec zachodni, w kierunku peronu czwartego. Kto choć raz schodził schodami z dworca zachodniego do podziemnego przejścia wie, że stromizna jest tam znaczna i aż dziw bierze, że jeszcze nikt się tam nie zabił schodząc, a myśmy biegli! i to z kuflami!
Po drodze, ponieważ ja, nie chwaląc się, biegłem jako pierwszy i wyglądało jakbym uciekał, oddział policji chciał spacyfikować moich dwóch przyjaciół – szalikowców, bo myśleli, że gonią jakiegoś zabłąkanego kibica drużyny przeciwnej. Koniec, końców, kiedy zziajani wbiegliśmy na peron czwarty i z tymi kuflami wskoczyliśmy do pociągu, pani w czerwonej czapce i z lizakiem w dłoni, nie omieszkała skomentować całego zajścia słowami: „Czy to na tych pijaków czekaliśmy?!”. A myśmy ledwie umoczyli usta w piance! donosząc prawie puste, plastikowe kufle…
Zastanawia mnie jeszcze jedna kwestia, a mianowicie napis na pewnej tabliczce, umieszczonej w WC w pociągu: „Podczas mrozów po spuszczeniu wody z głównego zbiornika należy spuścić wodę z przewodów miski ustępowej i umywalki”. Albo ja nie jestem człowiekiem myślącym i nie rozumiem tego przekazu, albo wychodzi na to, że pociągi w zimie nie dysponują toaletami! No bo w przypadku „dwójeczki”, jak to zwykł określać mój znajomy, gdzie „jedyneczka” to siku, to co, kiedy zostawimy „dwójeczkę”? Przykrywamy tymi zielonymi, papierowymi ręcznikami, które to walają się zawsze po podłodze? I po sprawie? A jak pociąg jest dalekobieżny i jedzie, no… poobiednią porą, i „dwójeczki” się nawarstwią? Ostatni, żeby dotrzeć na odpowiednią wysokość, będzie musiał wtedy stawać jedną nogą na zlewozmywaku, a drugą zapierać się o kaloryfer!
Fakt, pomyśleliście o tym sytuując w odpowiednim miejscu i zlewozmywak, i kaloryfer, i jest to możliwe – sam próbowałem. Ale nie ma żadnej instrukcji, a powinna być, bo nie każdy jest taki pomysłowy jak ja. Są przecież i to w czterech językach! różne potrzebne tabliczki oznajmiające, że „tutaj, a tutaj są bezpieczniki głośników” oraz informacje o zakazie gry na instrumentach muzycznych, oraz w karty na pieniądze, ale instrukcji „dosiadania” muszli klozetowej w przypadku nawarstwienia się „dwójeczek”, nie ma.
Dodatkowo zimą, spółka interRegio zafundowała podróżnym odźwiernego. Serio. Ponieważ ich pociągi kursują jako dalekobieżne, np. Szczecin – Warszawa, mając w swoim składzie piętrowe wagony „nowej generacji” (to te malowane na żółto – niebiesko, nie mylić z poprzednimi brązowymi „starej generacji”), które to w połowie lat dziewięćdziesiątych otrzymaliśmy z demobilu z byłej NRD, jako zezłomowane, to drzwi do owych wagonów przy minus dziewiętnastu, po prostu zamarzały, uniemożliwiając podróżnym opuszczenie pociągu na wybranej stacji. Dochodziło przeto do pewnej nerwowości u tych pasażerów, którzy mocując się z zamarzniętymi drzwiami, nie byli w stanie wyjść z wagonu, potęgowane poprzez nerwowość ze strony kierowników pociągów, którzy z racji permanentnych opóźnień pociągów interRegio, najchętniej w ogóle nie zatrzymywaliby się na stacjach pośrednich, aby w ten sposób nadrobić opóźnienie, a jeśli już, to tylko na kilka sekund.
interRegio zatrudniło wobec tego pana, który dysponując odpowiednimi narzędziami (młotek, skrobak i miotełka) walczył z postępującym oblodzeniem i w razie czego przychodził pasażerom z odsieczą otwierając drzwi i uwalniając ich. Siedział on sobie spokojnie w pomieszczeniu służbowym, gdzie popalając papierosy czekał na wezwanie. Jednak razu pewnego pani kierownik pociągu zameldowała mu, że: „Drzwi nie chcą się zamknąć!”, on na to spokojnie oświadczył, wypuszczając dumek z ust , że; „To dobrze, że się nie chcą zamknąć, gorzej gdyby nie chciały się otworzyć”, wychodząc ze słusznego założenia, że drzwi zamarznięte w pozycji „otwartej”, już aż do wiosny nie zamarzną w pozycji „zamkniętej”, przysparzając mu stale masę roboty.
Miał w sumie rację, gdyby nie dość intensywne opady śniegu, które spowodowały utworzenie się, na dole w korytarzu, potężnej zaspy, która to pasażerów, nie dysponującymi przecież „rakietami śniegowymi” pochłaniała, aż po kolana. Nie pisałbym o całej sprawie, gdyby spółka interRegio, zareagowała na to równie przytomnie jak z odźwiernym, rozdając przy wejściu owe „rakiety śniegowe”, które też przydałyby się na niektórych odcinkach peronów. Wiem, bo wysiadając w tym nieszczęsnym Baborówku z pierwszego wagonu na samiuśkim początku peronu, w pierwszej chwili pomyślałem, że wreszcie został on podwyższony będąc, według standardów europejskich, na jednym poziomie z podłogą pociągu, dopóki nie wpadłem po sam pas w zaspę.