Polskie Koleje Polarne cz. VII

Dzisiaj nie ryzykowałem podróżą pociągiem o 13.55, czyli o 14.02 wczoraj, a dzisiaj już widniejącym na tablicy, z godziną odjazdu 14.00! Dzisiaj jadę pospiesznym, którym wolno mi jechać, ale za dopłatą, którą wolno mi zrobić, której jednak mimo szczerych chęci nie zrobiłem.

Ustawiłem się w kolejce do kasy biletowej z zamiarem kupna dopłaty. Pociąg jeszcze nie widniał z adnotacją „opóźniony”, jednak na peronie, na który pobiegłem, nie było go. Ustawię się w kolejce, a jak go zapowiedzą to zdążę dobiec – taka była moja strategia. Ustawiłem się i kiedy byłem już dość blisko kasy, na tablicy pojawił się napis, że jest opóźniony pięć minut. Kiedy do odjazdu była minuta, a do okienka tylko dwie osoby przede mną, nie wytrzymałem i pobiegłem. Bałem się, że ruszy beze mnie i wolałem zaryzykować jazdę bez biletu. Okazało się, że moje obawy były zupełnie niepotrzebne, bo pociągu na nim w ogóle nie było. Zdecydowałem, że wrócę po dopłatę, ale na dworzec zachodni, z którego jest bliżej na mój peron.

Ustawiłem się na powrót w kolejce i przezornie co minutę biegłem na peron piąty, zorientować się w sprawie pociągu. Udało mi się w końcu dojść do kasy. Poprosiłem panią o dopłatę, podając bilet. Pani zaczęła coś stukać w klawiaturę, po czym zapytała – A dlaczego ulgowy? – odpowiedziałem, że nic mi o tym nie wiadomo i że nie wypowiedziałem słowa „ulgowy”, ani żadnego słowa, zbliżonego fonetycznie do słowa „ulgowy”. Wróciła do stukania, by dalej zapytać – A pan chce miesięczny? – odpowiedziałem, że nie chcę miesięcznego, ani ulgowego, a normalną, nieulgową dopłatę na pociąg pospieszny do biletu miesięcznego na pociągi osobowe. Pani postukała jeszcze chwilkę, po czym powiedziała, że jest ot niemożliwe. Dokonywałem tej operacji już z tysiąc razy i wiedziałem, że „jest to możliwe”, ale głosy z kolejki – Niech pan z nią nie dyskutuje! – ostudziły mój pedagogiczno – edukacyjny zapał, tym bardziej, że usłyszałem z oddali, że coś wjeżdża na stację. Pobiegłem na peron piąty.

Na peronie zrobiło się dziwnie pusto, tak jakby ubyło ludzi. Odjechał – pomyślałem – pani w kasie załatwiła mnie na cacy. Podszedłem do stojącej nieopodal kobiety i spytałem, czy może odjechał z tego peronu jakiś pociąg? Nie – odparła – oni w ogóle źle go „podają”, bo on właściwie odjeżdża o 13.44, a na rozkładzie figuruje 13.36, a wszyscy z niewiadomych powodów poszli na peron trzeci – kontynuowała. Niby była zorientowana, jednak zdała mi się mało wiarygodna. Nie chcąc ryzykować udałem się na „główny”, zobaczyć na najważniejszym wyświetlaczu, wiadomości z pierwszej ręki. Ha! Miałem nosa, bo został on przestawiony na peron trzeci! Czym prędzej tam pobiegłem.

Zastałem tam zdezorientowany tłum. Motał się on w te i wewte, próbując znaleźć nieistniejący pociąg. Pikanterii całej sytuacji dodał wjazd pospiesznego na sąsiadujący peron drugi, relacji Kraków – Szczecin, czyli nasz. Wszyscy udali się na peron drugi, ale pani konduktorka poinformowała nas, że on jedzie do Krakowa, a właściwie niektóre jego wagony. Było kilku chętnych na ten kierunek, a niektórzy poczęli wykrzykiwać, jakby się nawzajem nawołując – To pociąg do Krakowa! Chodźcie tutaj!

Skoro ten był do Krakowa, to mój pewnikiem musi z trzeciego odjechać. Pobiegłem z powrotem na trzeci, by ze zdziwieniem zobaczyć komunikat na wyświetlaczu – w miejscu przeznaczonym na wypisanie ilości minut opóźnienia, widniał napis, że pociąg odjedzie z peronu drugiego! Zostałem z swoim życiu po raz drugi zaskoczony przez polskie koleje… pierwszy raz, gdy spotkałem się pociągiem o przymiotniku „nadzwyczajny”, a drugi właśnie teraz, kiedy doszło, do jedynego w swoim rodzaju przekierowania – pasażerowie, zgodnie z komunikatami, idą na peron trzeci, by tam dowiedzieć się, że odjazd nastąpi z peronu drugiego!

Pobiegłem z powrotem na peron drugi, upewniłem się u konduktorki, która w międzyczasie zmieniła zdanie, że to jednak pociąg do Szczecina, po czym wsiadłem i zająłem miejsce. Nie mając dopłaty, postanowiłem usiąść w ostatnim wagonie, a w razie ewentualnej kontroli, pewnym, nieco znużonym głosem odburknąć „miesięczny”. Gdyby i to nie poskutkowało, chciałem, pełen dezaprobaty, że muszę fatygować się, szukać i wyciągać bilet oraz, że pani konduktorka mi nie wierzy, robić to w taki sposób, żeby dać jej odczuć moje niezadowolenie. Wtedy będąc z tego powodu rozgoryczona, powinna nie zauważyć mojego, małego uchybienia, w postaci biletu miesięcznego tylko, ale na osobowe.

Kiedy byliśmy w połowie drogi, usłyszałem charakterystyczne „bileciki do kontroli”. Pani konduktorka sprawdzała bilety od niechcenia, co rusz dopytując się, a nawet sugerując, czy ktoś już bilet sprawdzany miał. Spoko – pomyślałem – z nią nie będzie problemu. Wtem usłyszałem za sobą głos brzmiący bardzo służbiście – Bilety do kontroli! Aha – atakują drugiej flanki. Wiedziałem, że to ten typ konduktora, co to sprawdza wszystko skrupulatnie, i dokładnie, a najchętniej to by i „osobistą” zrobił. Najgorsze było jednak to, że porównując odległość do mnie, pani konduktor luzak i pana konduktora służbisty, wychodziło, że to on będzie pierwszy. Cholera co robić? – zakotłowało mi się w głowie. Ale na wybawienie, czekać długo nie musiałem!

Kiedy podszedł do siedzącego za mną chłopaka, a ten pokazał mu swój bilet, służbista nie kryjąc zdziwienia odparł – Ten pociąg nigdy do Katowic nie dojedzie, bo jedzie w kierunku przeciwnym. Spowolniło to nieco służbistę. Chłopak miał bardzo zawiedzioną minę, a kiedy podeszła do mnie pani konduktor, powiedziałem do niej – Słyszała pani? Ten chłopak za mną, jedzie do Katowic! – po czym dorzuciłem pewnym, spokojnym głosem. – Miesięczny – wymachując jej przed nosem, moim biletem na osobowe. Skinęła tylko potakująco głową i poszła dalej, do zawiedzionego chłopaka i swojego kolegi, zastanawiać się, co ma ów biedny począć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *