Archiwum kategorii: Technicznie

Uda się? Nie uda się…

Dyszał szybko z wyciągniętym językiem. Był już potwornie zmęczony, ale bez ustanku ponawiał następne próby.
– Dam radę, dam radę, jeszcze trochę, jeszcze odrobinkę…
Podskakiwał i prężył się jak tylko mógł, choć chude nogi zaczynały już mdleć z wysiłku. On jednak wciąż podskakiwał… i podskakiwał… nie zważając na to.
– Dam radę, dam radę… Chyba jednak nie dam rady – za wysoko, nie uda się… A co mi tam! Jeszcze raz spróbuję. Dam radę, dam radę! Jeszcze ociupinek, odrobinka… uda się, musi się udać, dam radę!
Próbował kilkanaście razy, ale bezskutecznie. Kiedy był już blisko celu, coś się nie udawało, coś krzyżowało jego plany i tak próbował, przestawał, próbował, przestawał, próbował i przestawał, a instynkt nie odpuszczał. On może by i odpuścił… ale instynkt nie. Więc próbował dalej.
– Dam radę! Teraz, teraz! Nie ruszaj się, stój spokojnie! Przecież dam radę! Nie odchodź!
Małe serduszko biło jak młoteczek, prawie rozrywając klatkę piersiową. Jakby chciało wyskoczyć i uciec przerażone tym, co się tu wyprawia. On jednak nie ustawał i wciąż próbował, bo może tym razem się uda.
– Chodź tutaj, tutaj! Tu jest wysoki krawężnik. Tu dam radę. Musi się udać. Nie ruszaj się, podskoczę jeszcze trochę wyżej i się uda. O! O, może teraz?! Nie udało się, nie dam rady… już nie mogę, wciąż za wysoko…
Mały Fafik, kundelek o figlarnie zakręconym ogonku i klapniętym jednym uszku wciąż rzucał się z „motyką na słońce”, co w jego przypadku oznaczało Dianę – medalową dożycę niemiecką, która to zrobiła sobie małą wycieczkę, docierając na jego rewir.
– Nie udało się, nie dam rady… ale jeszcze raz spróbuję, teraz się uda, teraz dam radę! Stój! Stój, o tu w tym miejscu, koło tego krawężnika. Nie ruszaj się! O! O! Już, już! Aaa! Dałem radę! Udało się! Udało! Hauuu…

Fafik „zapakował” Dianie w ucho i był teraz najszczęśliwszym kundelkiem na świecie.

Gumówka

Gumówka, czyli fachofcy yntelektualiści

gumówka 1

– Nie musisz mi wypominać jak tnąc gumówką* żeliwne kaloryfery, większa część opiłków osiadła na lakier samochodu sąsiada i zmatowiła go trwale po kilku dniach porannego roszenia przyrody przepięknej…

– Ale ja ci wcale nie wypominam. Ale co ci do głowy przyszło??? Ale ja tylko zauważam, jak wtedy zresztą zauważyłem i uwagę ci zwróciłem, a na co ty uwagi nie raczyłeś zwrócić, iż praca gumówką niesie ze sobą pewne ryzyko: od możliwości trwałego usunięcia różnych, ale zazwyczaj delikatniejszych części ciała, do możliwości trwałego usunięcia metalicznej połyskliwości lakieru samochodowego. Ot i wszystko.

– A to insza inszość jest. To co… jedziem?

– Jedziem. Włączaj napięcie poprzez zamknięcie obwodu.

– Tak jest! Zamknąłem obwód – prąd jest?

– Ni ma…

– Jak to: „ni ma?!!” A pstyczek w gumówce włączyłeś?

– Nie.

– No to co? Jak mają wolne elektrony popłynąć po kablu w kierunku gumówki, kiedy pstyczek, którego nie włączyłeś, stanowi dla nich potężniejszą barierę, niźli dla mnie gra wstępna z Jadźką?

– To Jadźka ci wymówki robi, że jej nie gmerasz w chwilach intymnych zbliżeń, które to odbywacie – bazując na porannych opowieściach twych – codziennie?

– Jadźka to inszość insza jest, ale ty, żeś nie pozwolił wolnym elektronom popłynąć po kablu w kierunku gumówki mej, to już jest najnormalniej w świecie brak polotu intelektualnego, który to zwalić mogę jedynie na karb roztargnienia. Czy rację posiadam, czy też będziesz oponował?
– Opanuję się i oponował nie będę… To może podeślij Jadźkę do mnie, a ja ją pogmeram gdzie trza, skoro bariera ta jest dla cię tak potężną, jako pstyczek dla wspomnianych już wolnych elektronów, o których to wspomnieć raczyłeś.

– Podesłać, to mogę ci co najwyżej dłoń mą zaciśniętą w piąsteczkę słusznych rozmiarów, która to osiągnąwszy pewną, słuszną prędkość pogmera cię z delikatnością płetwala błękitnego w nos.

– Na mój nos, sprawę wolałbym zakończyć z powodu delikatności mego nosa, która w konfrontacji z delikatnością twojej piąstki, wydaje się na przegranej pozycji. Wobec tego włączam pstyczek, który z powodu wcześniejszego zamknięcia przez ciebie obwodu uruchomi gumówkę.
– Pasi.

 

*Gumówka – szlifierka kątowa. Nazwę swą zawdzięcza charakterystycznemu zapachowi gumy, wspaniale rozchodzącemu się wokół, a i również otaczającego użytkownika.

Młotowiertarka czyli część II

U dentysty

– Ło matko!!! Boże przenajświętszy!!! Kiedy była pani ostatni raz u dentysty?!! – zapytał dr Miły na widok „poręby” w ustach dwudziestokilkuletniej, skądinąd ładnej dziewczyny.
– Nigdy, to takie nieekologiczne. A dlaczego pan doktor pyta???
– A… nic, nic… Nieekologiczne?!!
– Pan wie z czego oni produkują te wszystkie plomby??? Ile przez to do atmosfery dostaje się szkodliwych substancji???
– Substancji?!! Co też pani wygaduje? Kto pani takich rzeczy naopowiadał?!!
– Widziałam jakiś program w TV. Tam mówili dużo o ekologii.
– Plomby? Ekologia? A to, że panią zęby napierd… no, hm… bolały, to niby proekologiczne?!!
– Nie było aż tak źle. Z początku bolało najbardziej – jak się dziura robiła. Wie pan, jak się coś słodkiego zjadło i mi w tę dziurę wleciało to bolało, że hej! Ale sobie szybko zimną wodą z lodówki ten ząb płukałam i tak na drugi dzień przechodziło. Albo nie. Wtedy już wiedziałam, że jeszcze z tydzień i obumrze sam. Zresztą ten jeden i tak już nerwu nie ma, bo go sobie sama pęsetą wyciągnęłam. Bolało jak smok! Myślałam, że mi się oko zapada… jak ten nerw ciągnęłam!
– Nerw sobie pani sama wyciągnęła?!! Pęsetą!!! Zimną wodą z lodówki pani płukała?!! Toż to sobie można migdały załatwić raz, dwa!!!
– A i załatwiłam sobie nie raz. Teraz to wszystkie ropne mam!
– A to nie lepiej było sobie zęby umyć, od tego słodkiego, a i w ogóle?
– Umyć zęby? Co pan? Wszystkie pasty to teraz fluor zawierają, a fluor to najgorsza trucizna! Dostaje się później do wód gruntowych i zanieczyszcza środowisko!
– No dobra, dobra… dajmy spokój tej ekologii. Co robimy?
– Jak to co??? Rwiemy te dwie jedynki, i to migiem!!!
– Rwiemy?!! Przecież można je leczyć!
– Nie, nie, nie… żadnego leczenia! Proszę! Te wszystkie środki o skomplikowanych wzorach chemicznych mnie przerażają bardziej niż cęgi. Rwiemy! I to bez znieczulenia!
– Co?!! Bez znieczulenia?!! Co też pani wygaduje?!! Przecież to barbarzyństwo!!!
– Barbarzyństwo?!! Prawdziwe barbarzyństwo to małe, biedne ślimaczki ginące setkami pod kołami samochodów bo ktoś źle poprowadził drogę. Albo małe, biedne jeżyki uganiające się za tymi małymi, biednymi ślimaczkami i ginące setkami pod kołami samochodów. Albo…
– Dobra, dobra… Siostro!!! Cęgi, dużą ceratę i proszę pogłośnić muzykę z poczekalni, żeby mi reszta pacjentów nie pouciekała!!!

1000!!!!

Niniejszym ogłaszam, że opowiadanie „W salonie samochodowym” zdobyło I nagrodę na stronie berbela, bijąc na głowę eseje o rzyganiu, sraniu, pierdzeniu oraz polityce – co i tak na jedno wychodzi. Na pohybel wszystkim!!!

Sztuka metkowania

Jeśli poszczęści ci się w życiu i zostaniesz producentem odzieży, musisz opanować trudną sztukę metkowania. Są dwie szkoły: metki bardzo duże lub metki bardzo małe

sztuka metkowania 1Metki bardzo duże

Wykonane są z miękkiego i przyjemnego w dotyku materiału aby delikwent nie zorientował się, że łazi cały Boży dzień z metką wywaloną na plecach czy u pasa z metką od gaci. O wymiarach co najmniej cztery na sześć centymetrów. Przyszyte tylko od góry, tak aby przy nakładaniu bluzy, czy koszulki swobodnie wywinąć się i wydostać na zewnątrz w okolicach karku. Tam będą bezpłatnie reklamować naszą firmę, bo zadbamy o umieszczenie napisu u dołu metki, do góry nogami. I nie ważne czy będzie to napis „Smyk”, „Hugo Boss” czy „Firma Dziewiarska Janina”. Reklama dźwignią handlu – jak to się mówi.

Metki bardzo małe

Tutaj będziemy w bardziej wyrafinowany sposób reklamować naszą odzież. Nie przejmuj się miękkością i delikatnością – wręcz przeciwnie. Używaj do tego celu jakiś w stu procentach syntetycznych odpadów. Ważne aby były grube i szorstkie, o ostrych, kujących kantach, które po każdym prasowaniu będą stawały coraz to bardziej ostre i kujące. Najlepiej umieść ich kilka. I tak są z odpadów. Jedną z nazwą twojej firmy. Drugą z rozmiarem, a trzecią z przepisem prania. Rozmieść je tak, aby stykały się z delikatnymi częściami ciała. Proponuję jedną w okolicach karczku, a dwie następne w okolicach nerek. Albo po jednej: na karczku, nerkach i pod pachą. Noszący przeżyje prawdziwe katusze. Wciąż będzie go coś uwierało, swędziało i gryzło niemiłosiernie. Będzie przez to w ciągłym ruchu, a co za tym idzie, będzie bardziej zauważalny dla otoczenia, bezpłatnie reklamując naszą odzież: „Firma Dziewiarska Janina”.

Technika mocowania

Technikę mocowania można określić krótko w dwóch słowach: żadnych kompromisów. Metki muszą być przyszyte mocno, trwale i przetrwać nawet wybuch atomowy, pomimo że delikwent pod koszulą wyparuje do atmosfery. Mógłby co prawda je wypruć ale postaramy mu się to utrudnić, a nawet uniemożliwić. Do przyszycia zastosujemy markowe żyłki wędkarskie, o wytrzymałości co najmniej kilkunastu kilogramów. Mocowanie ukryjemy pod innym, strukturalnym szyciem, przez co metki będą stanowiły integralną część konstrukcji nośnej karczku, boku koszuli, czy sweterka. Właściciel nie zaryzykuje zepsucia dopiero co zakupionej rzeczy i będzie wolał się troszkę powiercić i powyginać w otoczeniu.

sztuka metkowania 2Możemy je również przyszyć wprost do materiału ale wtedy zalecałbym zastosowanie, specjalnego, ściegu supełkowego oraz dużego naciągu, wspomnianej wyżej żyłki wędkarskiej, która niejako powinna wessać delikatny i cienki materiał bluzeczki w ordynarnie gruby materiał metki, stanowiąc tym samym jedność. Będzie to troszkę nieelegancko wyglądało, bo powstaną pewne naprężenia, ale uchronimy ją nawet przed ekstrakcją specjalnymi do tego celu, markowymi nożyczkami do paznokci.

Park maszynowy

Nie narzucam, ale aby uzyskać właściwe napięcie żyłek mocujących metki zwykłe maszyny dziewiarskie mogą nie podołać. Proponuję zakup z demobilu, maszyny z fabryki produkującej rakiety do tenisa ziemnego. Uzyskamy w ten sposób naciąg jak w rakiecie Andre Agassiego w czasie turnieju wielkoszlemowego lub przy wyciąganiu półtonowego marlina.