Ta moja wrodzona nieśmiałość

Oczywiście kupiłem nie ten żel. Wiem wiem – mówię do żony – nie ten czerwony, rozgrzewający po którym poleciałaś szybciutko do łazienki, biorąc zimny prysznic, choć z natury jesteś zmarzluchem, ani ten zielony, mentolowy, po którym ja zacząłem kichać, a ty prawie popłakałaś się ze śmiechu, a ten niebieski, neutralny, bezwonny i bez żadnych ulepszających dodatków, tylko nawilżający czyli. Idę „na póły“ i widzę: czerwony, zielony i niebieski, a że rasowy facet (a jestem przecież rasowym facetem) nie odróżni niebieskiego, od turkusowego, szczególnie w zestawieniu tylko z czerwonym i zielonym, bo niebieskiego w ogóle nie było, to nabyłem ten turkusowy. Sprawdzam w domu i już widzę, że to nie zwykły żel „Nawilżający“, a żel „Uwalniający dreszczyk emocji“. O psia krew – myślę sobie. Czytam, a tam, że „jednocześnie rozgrzewa i chłodzi“. Słowem – ja kicham w sypialni, a żona podmywa się lodowatą wodą w łazience. Mówi więc do mnie – Idź wymień, bo to prawie dwadzieścia złotych jest, a dwadzieścia złotych to cztery piwa Ciechany Wyborne (co za kobieta!) i to mnie najbardziej przekonało, bo przecież z natury wstydliwy jestem i podobne rzeczy jak prezerwatywy, żele intymne, Posterisan, Clotrimazol czy podpaski i tampony, kupowałbym najchętniej w ciemnych okularach, kapeluszu i prochowcu z podniesionym do góry kołnierzem. Incognito znaczy się.

Jednak, przezwyciężając tę moją naturalną wstydliwość, poszedłem. W aptece, sieciowej, połączonej z drogerią, była na szczęście ta sama pani co wczoraj – starsza, wyrozumiała i myśląca. Nie jakaś młoda siksa z cyklu „w aptece przecież zwrotów nie ma“. I pewnie mnie zapamiętała, bo kupiłem w promocji, razem z tym, a właściwie „nie tym“, żelem dwa opakowania bakterii jelitowych. Łykamy je w domu jak cukierki, bo to albo sraczkę ktoś miał, albo ma, albo mieć będzie, a one osłonowo przecież. Poza tym robiąc owe intymne zakupy, zawsze biorę coś dla niepoznaki, dla odwrócenia uwagi. I tak. Gdy kupuję żel intymny, to zaczynam od bakterii jelitowych, by po chwili, jakby od niechcenia poprosić o Durex Play. Gdy kupuję prezerwatywy, to wpierw proszę o Polopirynę (Polopiryna w domu zawsze się przyda), by po chwili dodać „Acha… i jeszcze paczkę prezerwatyw“, a gdy kupuję Posterisan (wiadomo po co) to zaczynam od Pyralginy. Tym sposobem, nasza domowa apteczka jest zawsze dobrze zaopatrzona, a żona nie ma wykrętów, „że ją głowa boli“. No to podchodzę i mówię.

– A wie pani, ja robiłem wczoraj, tutaj, u pani zakupy, pamięta mnie pani? – i już widzę, że mnie nie pamięta. Kurde. To jednak nie zwykła apteka, gdzie cię zapamiętają, doradzą, a sieciówka i to w dużym centrum handlowym. Babka stoi przy kasie od wczoraj, to jest, od dwudziestu czterech godzin, obsłużyła z trzy tysiące klientów to i może nie pamiętać. Ale kontynuuję. – Kupiłem u pani taki żelik intymny i wie pani co? Co za pech – i pochylając się nad ladą, ściszyłem głos, dodając. – Mój partner ma na niego uczulenie – powiedziałem tak specjalnie, bo babka gejowi nie może odmówić, bo to dyskryminacja i takie nienowoczesne, a na dodatek chciałem zobaczyć jej reakcję. Zrobiła wielkie, jak stare pięć złotych, oczy.

– Słucham pana?!! – kątem oka, zauważyłem za sobą już trzy osoby, w tym jednego, napakowanego faceta, w koszulce Pit Bull i wyglądał na takiego, co to na pewno gejów nie lubi. Więc skłamałem.

– Wie pani, my z żoną! – tutaj zaakcentowałem – używamy tego żelu także, w stosunku dla naszych dzieci! – tutaj jeszcze bardziej zaakcentowałem, bo dziecko zawsze wzbudza sympatię. – Jak trzeba użyć czopika, gdy są chore! – i tutaj najbardziej zaakcentowałem, bo choroba wzbudza litość. – A ten tutaj, z „formułą rozgrzewająco – chłodzącą“ może im nie przypaść do gustu – babka wzięła go do ręki, drugą przytrzymała okulary i na głos przeczytała.

– „Uwalniający dreszczyk emocji“, faktycznie, dla dzieci raczej nie.

– No widzi pani. Wiem, że w aptece raczej nie wymienia się towaru, ale przecież to artykuł raczej drogeryjny. Poza tym, jest jeszcze ta foliowa plombka na aplikatorze, więc chyba nie będzie problemu. Mam też paragon – pani „poszła w półki“, wracając po chwili.

– Zostały tylko rozgrzewające, chłodzące oraz ten, ale wie pan, poszukam w magazynie – i zostawiła mnie tak, samego, przy kasie z poczuciem winy blokowania kolejki. Na dodatek, na ladzie, wciąż stał mój nieodpowiedni lubrykant z napisem „Uwalniający dreszczyk emocji“, a ludziska za mną i z kasy obok, co rusz łypali wzrokiem, a to na mnie, a to na ten żelik, a to na ten żelik, a to na mnie. Wróciła, może po dwóch minutach i oświadczyła, że poszuka innego, innej firmy. – Poszukam tam, na dziale drogeryjnym (apteka posiadała samoobsługową drogerię), niech pan jeszcze chwilkę poczeka – na te słowa, kilka osób stojących za mną, wyczuwając sprawę i łypiąc na mnie wymownie „żelików się ku*wa zachciało“, wyemigrowało do sąsiedniej kolejki. Stałem ja. Na ladzie stał mój felerny, żelik intymny, a za mną stało wciąż kilka osób. Choć w aptece panował chłód, ja poczułem, to nieprzyjemne uczucie zawilgocenia pod pachami, a na czole kilka kropli potu. – Mam! Mam! – usłyszałem z boku. Prawie w podskokach biegła, moja starsza pani aptekarka, dzierżąc w wyciągniętej dłoni, niby znicz z ogniem olimpijskim, żel intymny. – Mam, ale innej firmy! Unimil! – wykrzyknęła radośnie. – Bezwonny, bezzapachowy,nawilżający, bez żadnej „rozgrzewająco – chłodzącej“ formuły, „uwalniającej dreszczyk emocji“, a na dodatek tańszy! – zrobiło mi się miękko w kolanach.

– Może być – ledwie wyszeptałem.

– Ale trzeba będzie zrobić zwrot. Niech pan poczeka, zadzwonię po kierowniczkę. Jak nic chcieli mnie tam dobić. Zadzwoniła, a ja poczułem na sobie, wrogość spojrzeń ludzi za mną i z sąsiedniej kolejki. Pojawiła się kierowniczka. Młoda, tęższa kobieta.

– O co chodzi? – zapytała.

– Trzeba zrobić zwrot towaru, pan kupił nie ten żel intymny. Chciał normalny, a wziął z półki „rozgrzewająco – chłodzący, uwalniający dreszczyk emocji“ – oczywiście musiała wypaplać wszystko, ze szczegółami.

– Dobra – odparła. – Trzeba wydrukować formularze zwrotu – kliknęła w klawiaturę i z drukarki wyszły dwa dokumenty. – Tutaj musi się pan podpisać – i zrobiła na kartce takie trzy „ptaszki“ – podpisałem się. Spojrzała. – Jak? Mirosław Piechocki? Eee… niewyraźnie, musi być czytelniej. Niech pan poprawi. Aha! I jeszcze dokładny adres – teraz już wszyscy w aptece wiedzieli, że Mirosławowi Piechockiemu nie pasuje żelik intymny z formułą „rozgrzewająco – chłodzącą, uwalniającą dreszczyk emocji“, a panie z apteki, to nawet wiedziały gdzie mieszkam.

– A jak będzie teraz z wydaniem reszty, bo Unimil kosztuje trzynaście dwadzieścia, a Durex Play siedemnaście czterdzieści dziewięć? – zapytała kierowniczki.

– Nie chcę żadnej reszty – szybko wtrąciłem – dajcie mi tylko ten żel i wychodzę.

– Tak nie możemy zrobić, ale reszty też nie możemy wydać. Dostanie pan od nas bon! Oczywiście do zrealizowania w naszej aptece lub drogerii – odpowiedziała kierowniczka.

– To ja dobiorę jeszcze coś. Niech mi pani dorzuci szybciutko jakieś bakterie. Dopłacę i idę sobie – starsza sięgnęła je z półki. Jednym zamaszystym ruchem, zgarnąłem z lady żel Unimil, bakterie oraz resztę i zebrałem się do wyjścia.

– Jeszcze paragonik – nie wiem dlaczego, ale z niewiadomych mi powodów, nie odwróciłem się na pięcie, a wciąż czekałem na paragon, który był mi do niczego nie potrzebny. Ludziska za mną już nerwowo przedreptywali, z nogi na nogę, a pani z aptecznej kasy obok, u której zrobiła się kilkunastoosobowa kolejka, popatrzyła na mnie z wyrzutem, jakbym dorzucił jej dwadzieścia kilogramów do plecaka, w czasie pieszej wycieczki. Paragonu wciąż nie było.

– Ewa popatrz no! – zwróciła się starsza do tej, z sąsiedniej kasy. – Nie chce mi paragonu wydrukować… zawiesił się, czy co? – Ewa podeszła, a ja byłem teraz winien zablokowania dwóch kas. Czułem, że gdyby nie prawo, jakieś normy społeczne i ochrona, to doszło by do linczu na mojej osobie.

– Wie pan, mamy problem z tym paragonem, musi pan jeszcze chwilkę poczekać… – powiedziała Ewa.

Tak, to był ten moment. Zrobiłem w tył zwrot i nie patrząc za siebie, energicznym krokiem wyszedłem z apteki na hol. W połowie drogi do automatycznych schodów, usłyszałem za sobą donośny głos – Halo! Proszę pana! Pan, który kupił u nas żel intymny! Pan Mirosław Piechocki! – odwróciłem się i zauważyłem, że starsza biegnie w moją stronę, a całe centrum handlowe zamarło i patrzy się na mnie. – Udało się wydrukować, proszę… – oniemiały wziąłem paragon do ręki i wtedy coś we mnie pękło, w środku, ta wrodzona nieśmiałość. Wzniosłem go wysoko, nad głowę i wymachując jak sztandarem wykrzyczałem z całych sił.

– Ludzie! Ludzie!!! Idę ruchać!!!

Jeden komentarz do “Ta moja wrodzona nieśmiałość

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *