Skręciłem sobie nogę w kostce grając w piłkę z kumplami na Orliku. Spotykamy się w każdy poniedziałek o godzinie dwudziestej i gramy, co jest rzeczą u nas niespotykaną, całkowicie na trzeźwo! Zjawiamy się ze dwie minuty przed, gramy godzinkę, po czym rozstajemy się i każdy jedzie do swojego domu, jakbyśmy się w ogóle nie znali. Sytuacja ta całkowicie odmienna jest, od wtorkowych i czwartkowych spotkań na hali sportowej, gdzie gramy w siatkówkę. Tam mecz rozpoczyna się od krótkiej rozgrzewki jeszcze w szatni, a polegającej na wypiciu piwa i wypaleniu w kibelku po papierosku. Pijemy też w trakcie, z reguły po trzecim, a nawet po drugim secie i pijemy też po. Piwo pełni dla nas funkcję płynów izotonicznych i napojów energetyzujących. No chyba, że jest jakaś okazja, bo wtedy dochodzi jeszcze wódeczka. Piłka to całkiem inna para kaloszy i może właśnie dlatego skręciłem sobie nogę, bo na trzeźwo. Zrobiłem zwód w prawo, stopa poszła w lewo, coś chrupnęło i już wiedziałem, że jest po meczu. Zawsze jednak mogę liczyć na swoich wspaniałych kolegów – „Biegaj! Rozchodź! Rozbiegaj!“ – krzyczeli. Posłuchałem, wszedłem na boisko i jeszcze strzeliłem dwie bramki! Gorzej było, gdy przyszedłem, a właściwie doczłapałem się do domu, a jeszcze gorzej jak obudziłem się rano. Kostka spuchnięta, że aż ponaciągało mi linie papilarne, na wewnętrznej stronie stopy, ból jak cholera, a najgorsze w tym wszystkim było to, że przed żoną musiałem udawać, że nic się nie stało, bo nie daj Boże, jak facet przyzna się, że doznał jakiejś kontuzji, uprawiając jakikolwiek sport. „A nie mówiłam“, „Taki stary, a taki głupi“, „A ty myślisz, że wciąż masz dwadzieścia lat?!“ – słyszy od razu, to lepiej mu zagryźć zęby i udawać, że faktycznie nic się nie stało. Okazało się jednak, że było to ponad moje siły i schodząc po schodach stęknąłem sobie żałośnie. Wiedziałem, że usłyszała, ale niby udała, że nie usłyszała. Wyczekała i kiedy zeszliśmy do kuchni powiedziała.
– Co? Skręciłeś sobie nogę na piłce? – zadała retoryczne pytanie. – Aha! Wiedziałam, że tak „to“ się skończy – celowo podkreśliła słowo „to“, które symbolizuje całe podejście rodu kobiecego do wyjść żonatych mężczyzn na piłkę, siatkówkę, czy koszykówkę. – A ty myślisz sobie, że wciąż masz dwadzieścia lat? Dobrze ci tak! – dodała na zakończenie, wyrażając tym samym jedność ze mną oraz pocieszając.
– Kochanie… przecież wiesz, że te wszystkie sporty uprawiam dla ciebie – zastosowałem starą śpiewkę – żeby byś zdrowszym i dłużej sprawnym – tutaj strzeliłem do niej oczko. – Przecież facet może być bez nogi, czy ręki, ale najważniejsze, żeby nie był kaleką…
– Tak, tak! Znam ja tę śpiewkę i pewnie dla mnie też pijesz z kolegami piwo po siatkówce? – żona wciąż myśli, że piję piwo tylko po.
– A piwo, to żeby się odstresować, żeby ochłonąć i dla nerek też. Pamiętasz przecież kochanie, co lekarz zalecił Wiesiowi, jak mu kamienie porozkruszali? Piwo, piwo i jeszcze raz piwo!!!
– Tak, tak! A dokładniej powiedział, że jak już musi, to ewentualnie małe piwko, bo chłop chlał gorzałę jak smok! Ale wy wszyscy jesteście tacy sami, zawsze znajdziecie jakąś okazję, jakiś powód, żeby się nawalić.
– Och kochanie, a kiedy to niby wróciłem po siatkówce pijany do domu? – powiedziałem z miną niewiniątka.
– Jak to kiedy? W zeszły czwartek! – tu mnie miała, nie przemyślałem, bo Jacek stawiał i opijaliśmy zaległe urodziny jego czteroletniej córeczki.
– No, ale to była sytuacja wyjątkowa – próbowałem wybrnąć – za zdrowie dziecka trzeba!
– Znam ja te wasze „sytuacje wyjątkowe“. Piętnastu chłopa, a miesięcy w roku dwanaście. Do tego opijacie i urodziny i imieniny, i nawet urodziny dzieci. Jak ktoś zmieni samochód „żeby się nie psuł“, też opijacie, dochodzi jeszcze „pępkowe“, dochodzą mecze w telewizji. A czasami pijecie bez okazji, bo któryś przechodził koło monopolu i niespodziewanie flaszka się na niego rzuciła!
– No i widzisz, z siatkówki przychodzę bez kontuzji, a po piłce, całkowicie na trzeźwo popatrz, skręcona noga. A jedyny z nas Janusz, co to jest, a właściwie był zmuszony do gry na trzeźwo, bo nijak nie mógł sobie transportu zorganizować i sam musiał samochodem z daleka dojeżdżać, kontuzja jak „sie masz“. Że nawet pogotowie go z sali ściągało prosto do szpitala! A stopa wystawiona tak, że tworzyła z łydką kąt dziewięćdziesięciu stopni! Chłop nie mógł się napić i stąd te problemy.
– No proszę jak mi to ładnie wytłumaczyłeś. Wszyscyście razem to wykombinowali?
– Nie, sam wymyśliłem – odparłem zadowolony z siebie.