Usprawiedliwienie

 

 

 Niniejszym wypisuję sobie usprawiedliwienie z nieobecności w całym przyszłym tygodniu. Przez ten czas nie napiszę absolutnie nic, a spowodowane jest to wezwaniem, które otrzymałem z MON – u, celem odbycia przeszkolenia wojskowego dla podchorążych rezerwy. Spakowałem już co prawda laptopa, a będąc w Tesco kupiłem (na dobry początek): pół litra wódki białej, litr whiskey, dwie paczki kabanosów „Krakus”, paczkę fajek i pięciolitrowy baniak wody na kaca, ale po telefonie do jednostki wojskowej, w której spodziewają się mnie już jutro, okazuje się, że laptop może być całkowicie zbędny. Otóż otrzymałem informację, że mają dla nas całkiem interesującą niespodziankę, w postaci spędzenia całego tego okresu, na poligonie, pod namiotami! Tak więc odmeldowuję się, a relację z owego pobytu postaram się jak najwcześniej umieścić, na mojej stronie.

 

 

 

 

Ciemnobrzuche miłośniczki rosy, czyli muszki owocówki

muszki owocówki 3Oto bardzo niekonwencjonalny sposób na pozbycie się Drosophila melanogaster, czyli muszki owocówki.

Jakoś tak przy końcu lata, kiedy jest jeszcze niby gorąco ale smutne przeczucie nadchodzących jesiennozimowych chłodów nakazuje nam (pomimo mokrych plam pod pachami) szukać już po szafach cieplejszego odzienia, pojawiają się one – muszki owocówki.

Najpierw nieśmiało, pojedynczo, bądź małymi partiami, ale góra po dwie, trzy, by z nastaniem porannych przymrozków opanować całe nasze mieszkania, włączając w to wnętrza szaf, mikrofalę, a nawet lodówkę. Ich główną siedzibą jest kuchnia, gdzie siedzą teraz całymi stadami na wszelkich możliwych rantach i kantach, wszelkich możliwych sprzętów.

Te będące na widoku są jeszcze w miarę ruchliwe reagując na zbliżające się zagrożenia, wolnym, jakby od niechcenia odlotem, ale te które wylatują zmarznięte po bliżej nam nieokreślonym czasie pobytu w lodówce, robią to ledwie unosząc się w powietrzu, a ich lot przypomina bardziej nawet ślizg, lub łagodne opadanie na podłogę. Są jeszcze te najgorsze, które mieszkają w pojemnikach na pieczywo, na odpadki organiczne, gdzieś pod spodem zgniłego w tym miejscu jabłka lub pomidora. Te nie latają już w ogóle i czy to z powodu obżarstwa, czy też promili wchłoniętych z owocowych fermentacji, są w stanie iść tylko, albo podskakiwać w nadziei, że jednak dadzą radę i polecą niby Ikar w przestworza.

Tak jak nie robiły na mnie wrażenia pojedynczo lub w małych grupkach, to ich całe tabuny, kiedy zajadam bułkę z pomidorem i masłem z rana, już bardziej.

Wtedy nie wytrzymuję i pomimo, że nigdy ale to przenigdy nie lubiłem dźwięku odkurzacza o tej porze, odpalam go i zakładając na wąż tylko jeden człon metalowej rury, zabieram się do codziennego, porannego rytuału wciągania muszek owocowych.

Zamykam drzwi od kuchni i selektywnie, spokojnie z namaszczeniem wsysam te które siedzą oraz te które ledwo poderwały się do lotu. Zajmuje mi to ledwie chwilkę, no niech będzie, że pięć minut, po czym siadam kończąc swoją bułkę z pomidorem i wtedy, patrząc tak przed siebie w dal, właściwie na ścianę, a mając spojrzenie wyskalowane na nieskończoność, zauważam małe punkciki sunące po tej mojej nieskończoności. To są one! Powróciły i nawet nie wiem skąd? Bo Bóg mi świadkiem, że wciągnąłem wszystkie, otwierając szafy, mikrofalę, chlebak i lodówkę.

One są niezniszczalne! Równie niezniszczalne jak wątłe i ospało – ślamazarne.

Stosowałem już różne pułapki, od specjalistycznych kulek, wielkości pięści z nalanym do wnętrza super wabikiem, który w drodze eksperymentów zamieniałem na sok owocowy, piwo, a nawet nalewkę z wiśni, po proste foliowe torebki z kawałkiem jabłka, zamykane szybkim ruchem i wynoszone na zewnątrz wraz z muszkami.

Wszystko to dawało efekt na chwilę, by po kilku godzinach kuchnia na powrót zapełniła się wolno przelatującymi, małymi punkcikami.

Zrezygnowałem tylko z suszarki i wykorzystywania jej wstecznego ciągu jako sposobu niehumanitarnego. Widać przyjdzie mi się z nimi zbratać, tak jak wiele, wiele lat temu zbratałem się z rybikami, zamieszkującymi moją łazienkę, a owe nieszczęsne nieboraki, które odnajduję wymęczone rankiem, po nocy w wannie, czy zlewie, wyciągam na kawałku papieru toaletowego i puszczam wolno w teren. A niech sobie porybikują.

Dodatkowo, kiedy niejako wgryzłem się w temat muszek owocówek, dowiedziałem się wielu pozytywnych o nich informacjach. Ich nazwa po łacinie oznacza „ciemnobrzucha miłośniczka rosy” i brzmi to na pewno bardziej poetycko, niż owocówka, czy muszka octowa. To one zapoczątkowały podbój kosmosu, wychodząc na orbitę na dziesięć lat przed psem i dwie dekady przed nami, a zrobiły to na bani, ponieważ żyją w stanie permanentnego rauszu. „Upija się cała populacja, ale samce, które wiodą udane życie seksualne – mniej” – stwierdzają naukowcy i to już w ogóle mnie przekonało.

Ale niestety mojej żony nie.

– Musisz coś zrobić z tymi rybikami i muszkami! – mówi do mnie jeden dzień w kuchni z rana, kiedy człek jeszcze ospały i na wolnych obrotach. A na wolnych obrotach takich ciężkich tematów się nie porusza.
– A co niby mam zrobić? Przecież i jedne i drugie są prawie niezniszczalne. A poza tym co ci przeszkadzają? – odpowiedziałem spokojnie.
– One gryzą nasze dzieci!
– Co? Rybki?
– Nie rybiki, a muszki. Muszki gryzą. W nocy. Jak śpimy. A rybików się
dzieci brzydzą… O!
– Gryzą dzieci? Przecież to pacyfistyczne ćpunki. Latają nawalone jak meserszmity. Myślą tylko jakby się tu nażłopać jakiejś nalewki, czy zgniłego jabłka z promilami. A rybiki? Żyją chyba tylko samym powietrzem, a jak na nie choć dmuchnąć, to już zdychają ze strachu.
– One nam przeszkadzają! Dzieci się rybików brzydzą, a muszki gryzą i koniec! Ma ich nie być!
– Gryzą dzieci, gryzą dzieci. Ty wiesz jak one się nazywają po łacinie?
– ???
– Eee… Spijaczki rosy z ciemnego brzucha, czy jakoś tak… – zrobiłem głupią minę.
– Ty świnio!
– Dobrze kochanie – wiedziałem, że nie ma sensu wdawać się w dyskusję z kobietą z rana, w kuchni. – Pozbędę się muszek i rybików.

Ponieważ dotychczasowe sposoby walki nie przynosiły żadnych efektów postanowiłem działać bardziej niekonwencjonalnie i agresywnie, a zarazem ekologicznie. Przecież odkurzacz miał ponad dwa tysiące watt! Ileż „to to” prądu zużywało?!! Gdzieś w internecie wyczytałem, że naturalnym wrogiem rybików i muszek owocówek są najzwyklejsze skorki i to w dodatku pospolite, znane bardziej jako zauszniki, czy szczypawki. Było co prawda napisane, że muszek owocówek tylko w niewoli, ale przecież mój dom był dla nich jakby więzieniem. Ileż razy widziałem jak siedzą na szybach okna próbując z desperacją wydostać się na zewnątrz.

Postanowiłem nałapać troszkę mojej owadziej broni i wprowadzić je do domu. Najpierw do kuchni, a zaś do łazienek, na piętrze i na parterze.

W ogrodzie było ich całe mnóstwo. Ba! Całe rodziny wyłapywałem do małych słoiczków po koncentracie pomidorowym, a dzielne mamy skorki, czy ojcowie, tego do końca nie wiem, stawali nawet w obronie swojego przychówku, unosząc wysoko swoje szczypczyki na odwłoku. Nie bałem się ich, zresztą już od dziecka byłem jakiś pro – owadzi, czy to konstruując sobie radyjko z pustego pudełka po zapałkach i bąka wewnątrz, czy też wypuszczając w klasie wielkie muszyska z przywiązanymi do odnóży nitkami. Kiedy nałapałem do słoiczków kilkadziesiąt skorków pospolitych, z czego przynajmniej połowa, co było widać po wielkości i kondycji zewnętrznej, to były wielopokoleniowe rodziny z dziećmi i wnukami, zaniosłem je wieczorem do kuchni, po czym otwarłem wieczka i zostawiłem na noc. Żeby im ułatwić zadanie, oraz żeby mi się nie rozpierzchły po całym domu, zamknąłem dodatkowo drzwi, po czym udałem się do sypialni, na piętro.

Nie mogłem doczekać się poranka, kiedy wejdę do kuchni i nie zobaczę, ani jednego, wolno przelatującego obiektu oraz zdziwionej miny mojej żony.

– Aaa! Aaa! Co to jest?!! Aaa! – usłyszałem krzyk żony, dochodzący z kuchni. Pobiegłem na dół, po schodach.
– A cóż to się stało kochanie?
– Nie widzisz? W całej kuchni jest pełno szczypawek! Zobacz. Są w pojemniku na chleb, na blacie, na parapecie, na podłodze… wszędzie!
– Bo ja je tutaj zaprosiłem! To nasza tajna wunderwaffe! One wyeliminują i rybiki i muszki, bo to ich naturalny wróg. Muszek owocówek co prawda tylko w niewoli, ale przecież, jakby na to nie patrzeć, więzimy je tutaj. Ja jakoś nie mam sumienia ich zabijać. Rybiki są takie delikatne i wątłe, a muszki to wielcy znawcy wszelkich napojów alkoholowych i do tego kosmonautki! Kochanie, z tych trojga stworzeń pozostaną tylko skorki. Zaufaj mi.
– To są szczypawki! One wchodzą w nocy do uszu i przebijają bębenki! Chcesz żeby weszły do uszu naszych dzieci i przekuły im bębenki? Skoro je zaprosiłeś to je teraz grzecznie wyproś. Masz pól godziny!

Wyprosiłem skorki i muszki, przy pomocy starego sprawdzonego sposobu, czyli przy pomocy odkurzacza. Rybiki zostawiłem w spokoju. To stworzenia nocne, więc nie będę ich niepokoił. Koło południa wszystko wróciło do normy – nie było szczypawek, a pojawiły się wolno latające, małe obiekty. Na chlebaku podskakiwało małe stadko nie mogąc się unieść w powietrze, a kiedy otwarłem lodówkę kilka wychłodzonych wyleciało ślizgiem prosto na podłogę. Od tego czasu mi ani żonie już nie przeszkadzały…

Ciemnobrzuche miłośniczki rosy zamieszkały razem z nami i rybikami, które o tej porze spały jeszcze smacznie w łazience…

No i jak tu nie dostać grzybicy pod prysznicem?!!

Sezon na grzyby uważam za otwarty!

grzybek sala gimnastycznaNie wiem co prawda jak tam sytuacja wygląda w lasach, ale na hali sportowej, gdzie w każdy wtorek i czwartek gramy w siatkówkę, grzyby rwą się do życia nawet we futrynach drzwi!

grzybek sala gimnastyczna 1

 

Proszę też zwrócić uwagę na tę zieleń z której grzybek wyrasta.

 

 

 

P.S. Pozdrowienia dla sprzątaczek…

 

 

Z ostatniej chwili: OC na rower

Właśnie włączyłem na chwilę telewizor, na TVN24 jakiś pan usilnie przekonywał mnie, oraz przeprowadzającego wywiad dziennikarza, że wszyscy rowerzyści potrzebują ubezpieczenia komunikacyjnego. Jest coraz więcej rowerzystów – mówił – jeżdżą coraz szybciej stwarzając zagrożenie na drodze. Zdarza się, że dochodzi do zderzenia dwóch rowerzystów, a rowery kosztują nieraz tyle co samochód. Zdarza się, że rowerzysta wjedzie w pieszego, w kobietę z wózkiem i co wtedy z egzekwowaniem odszkodowania? – jako przykład zastosował bardzo trafne porównanie roweru do samochodu ciągnącego przyczepę, gdzie zestaw jest cięższy niż trzy i pół tony i wtedy ów kierowca zmuszony jest uiszczać większą opłatę na autostradach. Pisząc teraz ten tekst, wciąż i na nowo próbuję dojść, o co mu ku*wa chodziło?

Obok stał chłopak. Rowerzysta. A obok chłopaka trójkołowy rower na którym jeździ się w pozycji półleżącej. Dziennikarz podszedł do roweru i próbując podnieść stwierdził, że jest dość ciężki i faktycznie może stwarzać w razie kolizji zagrożenie, więc to OC jest jak najbardziej potrzebne. Tak, tak! Wiem, że wzbudza to wiele kontrowersji, ale nam (rowerzystom) pomoże… będzie jeździło się lepiej i bezpieczniej – wtórował mu chłopak – rowerzysta. „Trójkołowy rower na którym jeździ się w pozycji półleżącej” to bardzo popularny rodzaj rowerów i widuje się je wręcz wszędzie! – pomyślałem.

Ostatnio też poznańska policja poszczyciła się wielkim sukcesem! Łapali rowerzystów jadących po chodnikach i wlepiali im mandaty. Jak piszą media „Akcja nie była jednorazowa, po weekendzie policja znów będzie karać cyklistów”. No tak. Dotychczas byłem przekonany, że zazwyczaj „polują” na rowerzystów jadących polnymi drogami, a wracających z grzybów, czy też z ryb, którzy walnęli sobie po piwku i stwarzają potężne zagrożenie taranując na swojej drodze wszystko, co napotkają, ale ci zaskoczyli mnie zupełnie, bo przecież łapali trzeźwych!

Wychodzi teraz na to, że trzeba będzie przesiąść się jednak na samochód, bo jeśli jest kto trzeźwy i przy zdrowych zmysłach, to w życiu nie pojedzie rowerem po jezdni, mając na swoich plecach gorący „oddech” TIR – a, a wszystko to utwierdza mnie w przekonaniu, że za wszystkim stoi lobby paliwowe, czyli ogólnie Ruskie i ładnie wpisuje się w tę całą ekologię, emisję gazów cieplarnianych, zdrowy styl życia i walkę z zakorkowanymi ulicami naszych miast.

Rojal Bejbi

Z wielką radością przyjąłem wielkie zainteresowanie polskich mediów narodzinami królewskiego potomka rodem z Anglii. Rojal Bejbi zdeklasowało po prostu wszystko i wszystkich i każdy jeden serwis informacyjny zaczynał się bezpośredniej transmisji z placu boju, czyli z chodnika naprzeciw szpitala, gdzie księżna Kate, udała się w asyście męża, w celu poczęcia. Polska polityka i politycy musieli ustąpić miejsca nienarodzonemu potomkowi angielskiego rodu Windsorów, który jest nam skądinąd tak bliski, jak wielka stopa.
Śledząc każdą jedną informację zacząłem darzyć wielką sympatią, to nienarodzone jeszcze pacholę, a moje zdenerwowanie, nadchodzącym coraz to szybciej rozwiązaniem, porównywalne było do tego, kiedy to sam ongiś, w roli przyszłego taty, ściskałem mocno lubą za rękę, na porodowej sali.
Rojal Bejbi! Rojal Bejbi! – kotłowało mi się tylko w głowie i kiedy wreszcie nadeszła upragniona wiadomość o narodzinach, poczułem się prawie jak ojciec, a księżną Kate, zacząłem nazywać księżniczką Kasią. Następnego dnia śledziłem już wszystkie serwisy informacyjne, na wszystkich informacyjnych kanałach, a kiedy dowiedziałem się, że księżniczka Kasia opuściła szpital do reszty zgłupiałem, bo oto nie niosła ona już „mojego” ukochanego Rojal Bejbi na rękach, a jakieś tam Bejbi Kembridż?!! Co to miało znaczyć?!! I to bez uzgodnienia ze mną? Kacha dała plamy na całej linii! Rojal Bejbi brzmiało przecież tak ładnie, kojarząc mi się z ulubioną kanapką z Makdonalda, a to całe kembridż przywodziło na myśl moje odwieczne problemy z zasychającymi kartridżami w drukarce atramentowej. Nie! Tego było za wiele! Postanowiłem zadzwonić do pałacu Buckingham i to do samej królowej!
Z oficjalnej strony brytyjskiej monarchii spisałem sobie numer i żeby nie narażać się na koszty, zadzwoniłem przez Skype’a.
– Good afternoon. Buckinghan Palace… – usłyszałem ledwo co w słuchawce po drugiej stronie, jednak ten cały Skype wciąż pozostawia sporo do życzenia w kwestii jakości.
– Gut, gut! Z królową poproszę – odparłem grzecznie.
– Sorry, I don’ understand You… – gościu chyba nie dosłyszał.
– No z Elżbietą drugą! – powtórzyłem głośniej. – No, tę całą „królową matkę” jak ją nazywacie, choć kojarzy mi się bardziej z pszczołami.
– …??? – w słuchawce „usłyszałem” ciszę i zakłopotanie.
– No chłopie – troszkę się już zdenerwowałem – dawaj mi tu Elę i to już! Mam jej coś do powiedzenia w kwestii jej potomka, a nawet prawnuka, znaczy się Rojal Bejbi!
– Aaa! Baby Cambrigde! – usłyszałem radosny, podniesiony głos, co mnie do reszty już wytrąciło z równowagi.
– Nie ku*wa Kembridż, a Rojal! Chamie jeden! – po czym rzuciłem słuchawką, a właściwie słuchawkami z mikrofonem o klawiaturę, kupionymi na Allegro za czternaście, dziewięćdziesiąt dziewięć.
Odszedłem od komputera i właśnie wtedy na TVN24 jakaś baba powiedziała, że oto mój ukochany Rojal Bejbi, nie jest już Bejbi Kembridż, a został Jerzym Aleksandrem Ludwikiem Mont coś tam Łindsorem i jest dalekim potomkiem Vlada Palownika – hospodara wołoskiego! I to mi już pasowało! Jurek, Olek i Ludwiś dodawało mu swojskości, podobnież jak wschodnioeuropejski przodek, słynący z nabijania ludzi na pal!