Kiedy byłem małym chłopcem 4

Cizia.

Byliśmy wtedy jeszcze aseksualni, a dziewczyny spotykaliśmy tylko w szkole. To znaczy może je spotykaliśmy, ale ich nie zauważaliśmy. Były dla nas zupełnie niepotrzebne, jak jakiś obcy gatunek, z którym nie mamy nic wspólnego. Ale jednak czas i chemia zaczynały powoli robić swoje poprzez ciągoty do czegoś bardziej miękkiego i pulchnego. Nasz stosunek do nich jeszcze się nie zmienił, a jeśli nawet, to byliśmy zbyt nieśmiali. Sposób na to okazał się dziecinnie prosty, a nazywał się Cizia.

Cizia należał do naszej paczki i wyróżniał się tym, że posiadał piersi. W przeciwieństwie do nas był gruby i mięciutki, i co najważniejsze spolegliwy. Z początku było nam to zupełnie obojętne, ale w czasie którejś „kłypy” zaczęliśmy odczuwać dziwną i nieznaną przyjemność w leżeniu na nim. Od tego czasu jego życie zmieniło nazwę na „kłypa”. Nawet jeśli robiliśmy ją na kimś innym, a Cizia był drugi, czy trzeci to i tak wszyscy następni rzucali się na niego chcąc obcować z czymś mięciutkim i pulchniutkim. Wtedy też pojawiało się następne zawołanie pt. „macamy!”. Dotyczyło, a właściwie zagrażało każdemu z nas, ale i tak de facto oznaczało ugniatanie przez kilkanaście napalonych, młodzieńczych dłoni „kobiecych” piersi Cizi. Przodował w tym Wojtas, który z równą siłą odczuwał słabość do koparek, dźwigów jak i Cizi.

Kiedy Cizia wyrósł, przeistoczył się w prawdziwego gladiatora i nikt już nie śmiał zrobić na nim „kłypy”, a tym bardziej macać. Pamiętam ten dzień, kiedy zdaliśmy sobie sprawę z jego dotąd skrywanej siły. Walczyliśmy na podwórku na pięści. Ktoś przyniósł rękawice bokserskie i zrobiliśmy sobie podwórkowy sparing. Jednym z najlepszych zawodników był Wojtas. Szybki, nabity i zadziorny. Okładał wszystkich jak leci, a potyczki kończyły się zazwyczaj ucieczką jego przeciwników. Któregoś razu doszło w końcu do walki Wojtas vs Cizia. Miała być zakończona powaleniem Cizi i „kłypą” – na co najbardziej czekał Wojtas. Zaczęło się standardowo. Mały, szybki i zwinny Wojtas zaczął okładać rywala gdzie popadło. Po korpusie, po nerach, po gardzie zasłaniającej twarz, słowem wszędzie. Cizia jednak stał nie wzruszony jak posąg. Wojtas wciąż nacierał zachęcany naszymi krzykami: „Lej mu! Lej mu!” i kiedy już myśleliśmy, że nic się nie wydarzy, Cizia wyprowadził cios. Był tak potężny, że przeciwnik wzniósł się w powietrze, upadł i już nie wstał. Po kilku dniach, na licu Wojtasa, mogliśmy podziwiać jak wygląda kolor w pełni dojrzałej śliwki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *